Nie wiem co stało się Miłoszowi...
Na forum widziałam drastyczniejsze zdjęcia. Ale mimo wszystko to "tylko" zdjęcia. Dzisiejszego popołudnia nie zapomnę już nigdy. Weszłam na kwarantannę. Zobaczyłam króliczą klatkę w rogu, na podłodze. Była przykryta dużym ręcznikiem. W rogu klatki, na kocyku siedziała szara, trzęsąca się kulka kota. Miłoszek jest chudy. Makabrycznie chudy. Drobniutki. I poraniony. Pyszczek, łapki, całe udo. Spalone ciało, kawałki martwej skóry odchodzące od ran. Trzęsie się. Nie przestaje. Delikatnie otworzyłam klatkę. Zaczął się trząść jeszcze bardziej. Wyciągnęłam do niego rękę, powąchał. Nadstawił łepek. Miauknął do mnie zachęcająco. Bałam się go dotykać. Miłosz tak bardzo nadstawiał się do głaskania ale gdzie??? Gdzie głaskać takiego kota? Żeby nie sprawić mu bólu? Bardzo powoli, przemyśliwując każdy, najdrobniejszy nawet ruch postarał się wstać. Bardzo chciał się rozciągnąć, wyprężyć grzbiet. Niestety ból szybko "zwinął" go z powrotem, do kształtu kulki.
Nie wiem o nim nic. Wiem tylko, że walczy, że się nie poddaje. Wiem, że nie zwątpił w człowieka, wciąż mu ufa i wciąż mu wierzy.
Ale przede wszystkim wiem, że klatka w schronisku to nie miejsce dla kota w takim stanie...
