Hallo! Jesteśmy. Odprawa? Śmieszne... Jak trawka słusznie zauważyła leciałam z Balic, tym razem dzienny lot (powrót do KRK nad ranem mi się nie uśmiecha.), igły elegancko spakowane dwie. Jedna w bagażu wpięta w szpulkę nici, otwarcie i bezczelnie, a druga "skitrana" w broszce zgodnie z planem. Nawet mi nie kazali rzucać torby na wagę, mimo że do regulaminowych 10kg brakło mi ledwie 20dag - Polak potrafi - i widać było że ciutkę bydlę waży. Że przerośnięta o 10cm na długości to też nikogo nie zainteresowało. Tu byłam pewna swego, torba była miękka i bez problemu dałaby się wcisnąć w "klatkę". Dochodzący z niej wyrazisty zapach też nikogo nie zastanowił mimo pojawiającego się ślinotoku. Cholera! Czy wiejska kiełbasa musi tak walić mimo opakowania w folię i zawinięcia w reklamówkę?? Całą drogę snuł się za mną piękny zapach wędzonki i czosnku.

"Bezpiecznost'" też na luzie. O ile obmacali laskę przede mną ubraną w obcisłą bluzkę pod którą nic się schować nie dało ("Macantem" oczywiście też była kobieta więc kwestie inne niż oficjalne odpadają raczej.) to mnie po wyskoczeniu z jupy, zawartości kieszeni, czapki i zegarka, tudzież szalika z wpiętą broszką, mimo luźnej tuniki już nic nie ruszali. Luuuzik - nie ma to jak wygląd głupawy i nieszkodliwy, poparty promiennym (czyt. debilnym) uśmiechem i radosnym "dzień dobry" na wejście. Przeszły OBIE igły i nikt nawet na nie nie zwrócił uwagi. Kremiczek do ryja i żel na blizny grzecznie upakowałam w woreczek strunowy i wrzuciłam do koszyczka coby widzieli - tak se chcą. A że gazetę (Motocykl) którą powinnam mieć w torbie cały czas miałam pod pachą albo w ręce to już osobna bajka. Kompletny luz.
Lot... Nudny. W sumie miejscami było tylko trochę cumulusów więc widoczna była ziemia, ale miejscami jednolita pokrywa chmur uniemożliwiała oglądanie tego co pod nami. Kurcze... Te chmury tak pierońsko daleko w dole były... Fajnie nad morzem - takie maleńkie stateczki, mniejsze od zapałek i idealnie widoczna granica szelfu, farwatery równoległe do lądu... Bajer. Wylądowaliśmy 40 min.przed czasem - niech mi to kto wyjaśni - dość zę musiałam na Rajmunda poczekać, ale to już pikuś. Wczoraj... Dziewczyny, sorry, nie miałam kiedy wejść na forum bo to moje kochanie... No, byliśmy zajęci jak cholera. Trochę "nauki własnej", szybkie zakupy (dziś Angole mają bank holiday), kolacja "pod zamówienie", czyli placki o węgiersku bo to Rajmund kocha. No i tak to było.