Oj, biedna ciocia Never. Niech no ciocia nie choruje, bo to niezdrowo. Wiem coś o tym, bo się wychorowałem przed laty. Teraz nie zamierzam, teraz się wygrzewam, na starość to zdrowo. Pańcia powiedziała, że znowu wszystko popłynęło i koniec ze spacerkami, bo sama nie wie, jak się jutro do miasta dostanie. Mówi też, że nie da rady na spacerku zrobić mi zdjęcia, bo ciągnę jak stare pociągowe konisko, niejaki Łysek. Podobno też był ślepy. A że na dodatek poruszam się wyłącznie truchtem, pańcia leci za mną wydając okrzyki "powoli!!" "zaczekaj!!!" "nie tędy!!!" Raz udało mi się tak skutecznie zaplątać, że pańcia musiała wyrwać jakiś krzak z korzeniami, by rozwikłać problem smyczy i własnych rękawiczek na sznurku.
Tu zdjęcie jak z Gabunią patrolujemy teren, już po spacerze

Nauczyłem się przysiadać na fotelach tak niezobowiązująco...

Małej suczce coś się porobiło chyba... Zaczepia mnie, to mnie gryzie po nosie, to wskakuje na plecy, to lata dookoła jak szalona, popiskuje, przytupuje, nic nie rozumiałem, aż pańcia mi na ucho zdradziła, że Gabunia ma cieczkę. Ups... No już nic jej na to nie poradzę. Pańcia twierdzi, że to chwała eru, że nic. Ale to tak tylko czasem, poza tym zupełnie się już zgadzamy - zwłaszcza jak pańci nie ma w pobliżu.

Ładnie wyglądamy, prawda? Jak stare, dobre małżeństwo. Ale ona bardziej siwieje!
