Zacznijmy od początku. W czwartek zaszła pewna zmiana w życiu Gajki. Zabrano jej prywatny telewizor- do nowego domku pojechała Lola (Tola), świnka morska której historia jest zbyt skomplikowany, by opisać ją w kilku zdaniach. Miałyśmy ją na dt, teraz mieszka w fajnym domu u Pani z naszej szkoły i z pewnością będzie jej dobrze. Tola jest wariatuńciem, szalonym stworem, który dostarczał Gai całe tony rozrywki. Świnka biega i szaleje, kot się gapi- zero stresu, obie strony zadowolone. Świnka się wyprowadza, klatka zostaje pusta (jeszcze jej nie schowałyśmy, ach to lenistwo), jeszcze resztka siana w środku. A kot w nocy siedzi koło prętów, wsadza łapki między nie i „He hej, a gdzieś Ty jest stworze, chodź tu”. I wielkie zdziwienie, bo nikt nie wychodzi ze swojego drewnianego domku….
… a dziś sytuacja taka: hałas, brzdęk, Gajka siedzi w klatce (chyba postanowiła sama poszukać jej lokatora), sekunda później zamyka się za nią klapka (zahaczyła o nią łapką) - kot zamknięty. Chwila zadziwienia, szok mija i Gajka zaczyna wracać do siebie- próby wydostania się z „więzienia” czas start. Ale człowiek nie zamierza tracić czasu, ostrożnie wkłada rękę w rękawiczce (żeby ręka cała była) do środka i mimo początkowych fuków- zaczyna głaskać. Protesty szybko zostają zakończone, włącza się za to nieśmiały traktorek… i przybiera w decybelach. Do tego skromne baranki i pokazywanie brzuszka (jeszcze skromniejsze, ale jednak). I dalej to już nie trudno sobie wyobrazić: Gajka się rozmrucała i w ogóle na dobre. Ten stan, stan Gai przychylnej ludziowi nie trwał długo, ale BYŁ

Ona jest przekochana i przecudna.