» Pt mar 19, 2010 14:39
Re: Afrykańskie koty: Baja, Maluch i Dzielnicowi
środa, kontrola zagrzybionej kotki u weta.
już włożyć do kontenera nie dałam rady sama, TŻ zaangażowany do pomocy. jedziemy, kotka wyje.
u weta, kotka wychodzi z kontenera i myk pod szafki. no i się zaczęło. ostatnim razem kotka ugryzła dotkliwie weta w palec (!), więc tym razem założył grube rękawice, po łokcie, i próbuje ją wyciągać i spokojnie przekonać, że nic jej złego nie zrobimy. kotka syczy, prycha, próbuje drapać, nie dajemy rady. wet próbuje wypędzić ją gazetą i namówić do wejścia z powrotem do kontenera, nic z tego. w ruch idzie psiukacz, do pary z gazetą, to też nie działa!
kotka wymyka się do drugiej części gabinetu, znów pod szafki, próbuję ją łapać w drodze, ale rzuca się z zębami, więc odpuszczam, wet woła, żebym ją zostawiła, bo mnie zmasakruje i leci za nią, gacie od schylania się pod szafki ma już na półdupku, zapędza kotkę w kozi róg, TŻ ubezpiecza niedomykające się drzwi od gabinetu, ludzie w poczekalni zamykają drzwi wychodzące na ulicę na klucz i wspierają weta zza ściany okrzykami, a wet w tym kozim rogu nie wiem co robi właściwie, ale wyglądało to tak, jakby kotka obijała się o ściany i meble, charczała przy tym niesamowicie, a on jakby próbował złapać ją w locie do kontenera. TŻ zza przepierzenia tego nie widzi i po odgłosach wnioskuje, że kotka demoluje zaplecze wraz z wetem. kotka znów przelatuje do innej części gabinetu (tej bliżej drzwi obstawianych przez TŻ'a), wet łapie ją w locie za ogon i nadal w locie wrzuca do swojej drucianej klatki i upycha brutalnie. Jezusie kochany, kotka zamknięta, nadal prycha, pazur tylnej łapy krwawi, brzuch z grzybem nieobejrzany i nie ma już na to szans, wychodzimy, ludzie w poczekalni stwierdzają, że ten kot to tygrys! jedziemy do domu z kotką w klatce weta i naszym pustym kontenerem. po południu znów tłuczemy się przez pół miasta, żeby oddać klatkę.
kotka w domu oczywiście już całkiem miła.
to było dwa dni temu, a dziś, w miejscu na karku, gdzie łapię ją, żeby ją podnieść i posmarować zagrzybione miejsca na brzuchu, no więc tam na karku łysy placek. rany, już wcześniej widziałam, że sierść tam jakaś taka przerzedzona, jakby krótsza, myślę sobie, to może od tego mojego chwytania ją za kark parę razy dziennie od trzech tygodni. skóra jest szara, ale ona tam chyba ma szarą skórę. wygląda całkiem normalnie, no może trochę naskórek się łuszczy, ale odrobinę. zero zaróżowienia, jeju, czy to nawrót grzyba? po tym stresie u weta? a może ten grzyb tam był, tylko teraz sierść po prostu ostatecznie wypadła? a może cebulki były osłabione po advocate podanym miesiąc temu?
gryzeofulwina od wczoraj odstawiona, przemywam tylko mleczkiem pevaryl. ten nowy placek też od razu przemyłam. do weta jechać nie mam po co, ona się zachowuje jak dzika, wet stwierdził, że są koty, które reagują nerwowo, ale to co ona robi przekracza wszelkie granice. a wet naprawdę jest miły, spokojny, empatyczny, widać, że lubi futrzaki...
załamka, co robić?