Miałam dzisiaj napisać post o wiośnie, która przyszła, fotnęłam jakieś krokusy i mech zamiast trawy, bo teraz mam mech, prawie tylko mech

Zemsta kosmosu, czy co? Wieczorem miałam napisać, bo dzień zabiegany, właściwie popołudniem wpadłam na włości, wypuściłam koty, coś tam posprzątałam w domu i zrobił się zmierzch. Przypomniałam sobie w tym momencie, że mam koty i że trzeba zajrzeć, czy żyją.
Wychodzę do ogrodu, liczę, szukam, a ciemno już prawie, są! Ale albo źle widzę, albo któraś z dziewczynek, ale nie Cosia, upaprała sobie łapki na biało, w czym, nie wiem. Ale też i nie Balbinka, bo syczy z dachu Hiltona. Dlaczego ona syczy?
Czitka siedzi na tarasie, więc nie Czitka. Zaraz, spokojnie, mam o jednego kota za dużo, albo nie umiem liczyć do czterech
No rzeczywiście! Mamy gościa, który wpadł w ogród-łapkę i wcale nie ucieka

Cośka nastroszona jak kaktus, tak na wszelki wypadek, robi do tego kota podchody dookoła pnia jabłonki. Gość się wcale nie boi

Micio bardzo polubownie, Balbusia dalej syczy, Tuta obserwuje z dystansu, bo musi przemyśleć. Pewnie Gość głodny, pobiegłam szybko do domu po cokolwiek i aparat fotograficzny, ale już całkiem ciemno było. I pstryk!

To koteczka, być może nawet z rujką, a być może po prostu młoda i chciała się bawić. Micio natychmiast ruszył do akcji bawimy się

I dookoła drzewa i na murek i na słupek i pod płotek i się chował i siadał koło niej i w ogóle.

Cosia obserwowała zza krzaka, bała się włączyć do zabawy, ale bardziej chyba było jej przykro, ostatnią noc spędzili z Miciem w objęciach na fotelu
Balbusia sycząc podczołgała się z uszami do tyłu bliżej kotki, ale potem też sycząc i złowieszcząc pod noskiem udała się do domu, zapewne, aby pilnować przed wrogiem nieznanym i strasznym.
Zabawy z Miciem były coraz weselsze, tutaj kuku zza drzewa


Trochę zamazane, ale ciemno było całkiem, nie wiedziałam, co naciskam.
No dobrze, ale co dalej

Kotka wpadła, ale sama nie wyjdzie. To co, zostanie?
Zagnałam moje towarzystwo do domu, ukroiłam kawałek wołowinki i pomyślałam sobie, że złapię i podniosę na dach komórki, postawię i niech sobie pójdzie, skąd przyszła. Nie trzeba było łapać, sama weszła w ręce. Zrobiła piękną ósemkę między moimi nogami, dała się wziąć na ręce bez żadnych obiekcji i coś do mnie powiedziała, ale wolałam nie słuchać.
Miła jest w dotyku, taka leciutka i wiotka. Dlatego wstępnie dałam jej imię Wiotka. Zostawiłam z mięskiem na dachu i zwiałam do domu nie oglądając się za siebie.
Mić już śpi z Cosią, mam nadzieję, że Wiotka wróciła do siebie
