Nie byłam przy komputerze, nie mogłam szybciej odpowiedzieć.
Odpowiedź na pytanie o izolację FIVków u mnie nie jest krótka.
Moja pierwsza koteczka trafiła do mnie jako 5-tygodniowe kocię, o bardzo obniżonej odporności. Po kilku miesiącach chciałam jej zafundować towarzystwo na długie samotne godziny mojej nieobecności w domu i zaczęłam szukać informacji, przede wszystkim u mojej wetki, w jaki sposób nie narazić na ryzyko ani mojej kotki ani potencjalnego nowego domownika.
Wiele się wtedy dowiedziałam o śmiertelnych chorobach zakaźnych kotów, m.in. że przeciwko białaczce można zaszczepić kota, a przeciwko wirusowi FIV nie ma skutecznej szczepionki. I rezydentka i nowy kot zostały przetestowane, od warunków testów uzależniałam kupno kota (tak, tak, jeszcze przed forum zdarzyło mi się kupić kota, ale to całkiem inna historia).
Te ładnych kilka lat temu FIV i FELV nie były tak powszechnie znane, nawet bez problemu udało mi się skontaktować z profesorem Frymusem i otrzymałam "profilaktyczne konsultacje".
O FIVie znałam jedynie teorie do czasu kiedy u jednego z moich piewszych tymczasów test okazał się FIV+. Kot spędził tygodnie w mojej łazience na kwarantannie, trafił do dobrego domu (niewychodzący, jedynak). Potem trafiły się jeszcze dwa FIV+ tymczasy (testy dopiero w czasie DT u mnie były robione), obydwa były izolowane. Jeden błyskawicznie znalazł dom, drugi po 10 miesiącach na DT u mnie odszedł z powodu niewydolności nerek.
Przepraszam za przydługą historię. Wracam do odpowiedzi na pytanie zasadnicze:
Jeśli u mojego tymczasa test na FIV wyjdzie pozytywny, to izoluję go od moich kotów, aby uniknąć ryzyka zarażenia zdrowego kota. Ponieważ znane mi wypowiedzi autorytetów wskazują na sposób zarażenia przez pogryzienie lub kontakty seksualne, to uważam, że izolacja w pełni zabezpiecza przed zarażeniem moje koty.
Aczkolwiek wiem, że ryzyko zarażenia nie jest tak wysokie w przypadku spokojnych wysterylizowanych kotów. Ostatni z moich FIVków trafił od pani Ady, tam żyło 7 kotów, z czego wyłącznie u jednego z nich test FIV był pozytywny, pozostała 6 miała negatywne testy.
Należę do osób ostrożnych, mam możliwość izolacji. Nie wiem jakbym się zachowała w innej sytuacji.
Przy izolacji - nie boję się FIVa. Boję się panleuko, której żadna izolacja nie pomoże w przypadku zjadliwych szczepów wirusa. W zeszłym roku przyniosłam sobie do domu pp gdzieś z którejś łapanki otwockich dziczków (zachorowała 4-miesięczna tymczaska, którą "po bożemu" odrobaczyłam na wejściu i czekała 10 dni na szczepienie. Od tej pory jestem zwolennikiem szczepienia na wejściu, jeśli tylko stan kota na to pozwala). Panleuko miałam w domu w tym samym czasie, gdy FIV+ Aduś był u mnie. Był nosicielem wirusa, FAIDS nie rozwinęło się, był zaszczepiony (tak, wiem, temat szczepienia nosicieli FIV jest rownież dyskusyjny wśród weterynarzy) - Aduś nawet śladu biegunki nie miał. Dopóki nerki były OK, jego odporność była bardzo dobra, nie złapał ani pp ani calici, które również się w tym czasie przewinęło przez mój dom. O tym piszę po to, aby pokazać, że kotów FIV nie tylko nie trzeba się bać, ale również nie trzeba ich traktować jako kotów chorych dopóki choroba się nie rozwinie, a przecież może nawet nigdy się nie rozwinąć.