Są są, tylko nie wiem jak to napisać...
Bo są dwie - dobra i zła. Ale zła jest niestety dużo gorsza....
No więc kotek się naprawił - śmiga po lecznicy, mruczy, włazi na rączki. Domaga się jedzenia i je.
Wczoraj dostawiał co 2h convalesence strzykawką i Intestinal mokry na siłę.
Dziś natomiast jest w stanie zjeść wszystkich.
Wiadomość zła - test na białaczkę pozytywny.
I... nie wiem co teraz...
Bo - nikt go z lecznicy nie wyrzuca, pani doktor jest naprawdę fajnym człowiekiem (to taka malutka, kameralna lecznica, nie jakiś tam kombinat)I nie ma tak, że siedzi tam w klatce - przeważnie jest przez kogoś noszony po tak lubi.
Ale miało być tak, że jak stanie na łapki to się przeprowadzi - miałam upatrzone dwa miejsca - niestety w obu nie ma możliwości izolacji od rezydentów. I nie mogę prosić dziewczyn, żeby narażały swoje koty...
Wiem wiem białaczka nie przenosi się tak hop siup, ale jednak zakaźna jest.
Pani doktor pluje sobie w brodę że testu nie udało się zrobić wczoraj - wczoraj w jego stanie najbardziej humanitarne byłoby skrócenie cierpienia. Ale dziś już taka opcja nie wchodzi w grę.
Pozostałe parametry ma w normie. Węzły chłonne nie są powiększone. Reaguje na leki.
Tylko kto weźmie na stałe kota (nawet tak kochanego cudownego tulaczka) z białaczką???
Pinokio - strasznie mi przykro że byłam złym prorokiem. Po prostu jak kić tak marnie wygląda to trzeba mu zrobić testy. I niestety czasami wychodzą pozytywne.
Do bani to wszystko
