Czasem
bytrza coś napisać, co tam u nas...
Ale u nas w sumie nic ciekawego

Ot, kot MIESZKA. Pojemy, pośpimy, powyglądamy przez okno, poprosimy ładnie łapką o jedzenie, o zabawę -
duża, no zajmnij się mną, co będziesz przy tym komputerze siedzieć, siedzieć to masz jak ja chcę pospać obok albo jak się chcę w ciebie wtulić... Jak duża wyjechała na dwa dni, to ją przywitały kocie wyrzuty, jak następnego dnia wróciła z pracy, to ją przywitała kocia radość wyrażana galopami.... Dzisiaj przed wyjściem do pracy duża dostała z pazurków, chyba szło o to że się za długo szykowała i trochę inaczej niż zwykle, więc pewnie kotek myślał że znów gdzieś sobie na długo zniknie - najpierw było przyjście do dużej, gadanie i tłumaczenie, a jak się duża szykowała dalej to potem łaps ząbkami i pac! (oczywiście to moja interpretacja tylko, ale tak mi cosik to wygląda że to o to szło.... )
Ano cóż, sam jeden niewychodzący kot w domu z jednym sporo pracującym i włóczącym się ludziem to chyba nie jest szczyt kociego szczęścia, ale co zrobić...
Aha. W dzień na tapczanie leżą dwa "gniazdka" - Lizuniowe posłano i moja poduszka i koc (czyli stanowisko do pracy z laptopem). Zgadnijcie które jest zawsze zajęte...
Natomiast jak się pojawiłam w rodzinnym domu z reklamówką o którą lubi się ocierać Lizka, to nastąpiło nerwowenerwowenerwowe Mysiowe bieganie, zaznaczenie tejże reklamówki, a potem próba (udaremniona szczęśliwie) oznaczenia jeszcze mojej kurtki
- pewnie też był na niej zapach Lizki, bo jak przychodzi mnie witać to ją będąc w tej kurtce głaszczę.... Mysia nigdy dotąd niczego nie oznaczyła w domu; owszem przystawia się zadeczkiem do mebli jak chce pokazać że kota należy wypuścić alboco, ale to zawsze dotąd były tylko demonstracje.... Wiosna, kocury znaczą okolicę, jej tu jakiś obcy kot "wszedł" do domu, więc.....
Echhh, zdaje się że myśli o zebraniu obu panien na jakiś czas pod jednym dachem mogę sobie spokojnie odłożyć do MagazynuMarzeńNiespełnialnych....