Późnym wieczorem w czwartek na piętrze zebranie sąsiadek- temat mały bury kotek leżący na wycieraczce. Kota nikt nie chce, dziewczyny - jak nikt go nie weźmie wypuszczą go a tam przecież mróz. Ja owszem myślałam o dokoceniu ale takim kawalerem około roku. Biorę go jednak do domu, choć bardzo się boję takiego malucha czy dam radę? Postanawiam- co będzie to będzie, ale marzł nie będzie tej nocy. Wykąpałam, nakarmiłam. Kota dziwnie się porusza i jest maaasakrycznie chudy. W piątek weterynarz zbadał i podał Vetmith. Młody na szczęście nie ma złamania ale obolały cały tył z podbrzuszem - ogromny siniak- od "urazu mechanicznego" ktoś mu prawdopobnie dał kopniaka. Kota chuda, okropnie zarobaczona, oczka na szczęscie czyste, uszy ok.
Okropnie się bałam, bo brak mi doświadczenia. Po trzech godzinach po podaniu pasty pierwszy zawitał na kafelkach tasiemiec, potem były glizdy i wymioty żywymi robalami

Dwa dni miał biegunkę z krwią. Dieta, smekta i dużo płynow. Dziś już ok, nawet upolował myszkę i zaniósł pewniejszym krokiem do koszyka.
Na osiedlu pytałam i echo...nikt się do niego nie przyznaje. Zostawiłam namiary u weta, gdyby ktoś go szukał, choć wet też sądzi, że ktoś go poprostu wywalił tak to wygląda.
Miałam opory początkowo czy przeżyje, ale w sumie pomyślałam, że jeśli tyle osób z forum będzie trzymać kciuki to jest większa szansa, że młody będzie i będzie nasz.
Trzymajcie kciuki za na razie no name kot.