Można, można
A moja ukochana i najsłodsza Babusia i już-nie-kulawy-przecudny-Dziadziuś już powitali tę naszą firankową Zuzinkę na TM i wszyscy brykają po łąkach, czekając na resztę

Ech, bardzo mi ich brakuje. W dodatku byłoby więcej miejsca i opieki dla tymczasów..

Dziadkowie w czasie wojny podzielili się swoim maleńkim mieszkankiem z bezdomnymi przyjaciółmi. Przyjaciele poczuli się na tyle dobrze w tym lokum, że nawet proponowali Dziadkom "wypad" z tego mieszkania, jeżeli "coś im nie pasuje". Oni sami wyprowadzać się nie mieli zamiaru..
Wojna sprawiła, że po powrocie z wojennej tułaczki, Dziadkowie w Warszawie nie mieli gdzie zamieszkać. Ich dom (dziś już stoi, na ul. Kasprzaka), jak większość, był zburzony. Nie chcieli innym ludziom zająć mieszkania, bo.. przecież tamci nie mieliby dokąd wrócić.. Fajni co? Tacy dziwnie przyzwoici.. No to wylądowali na Dolnym Śląsku i zajęli się gospodarstwem 10 ha. Młodzi ludzie z dzieckiem, z miasta, kompletnie nie znający się na roli. Dziadek, 32-letni facet, był mocno poraniony w wyniku działań wojennych, nie mógł pracować, więc Babcia, malutka, ale robotna 28-latka z 9-letnim dzieckiem, robiła w polu jak rasowa chłopka. Mleko z pierwszych dojeń leciało jej za rękawy, ale nie święci garnki lepią - nauczyła się! Pochodziła z warszawskiej Ochoty, z Okęcia, gdzie przed wojną były pola i ogrody, w tym należące do rodzin jej koleżanek. Listownie dostawała od nich nasiona roślin i instrukcje obsługi, np. sałaty. Baby ze wsi chodziły pod babcine pola i gadały z zazdrością, że to nieprawda że nie miała z gospodarstwem do czynienia. Babcine sałaty były jak główki kapusty, nie tak jak ich po kilka listeczków w gromadzie, a chleby wypiekała Babcia najpiękniejsze na świecie: ogromne, rumiane, świeże przez tydzień. Studziły się przed domem na lnianych obrusach ku ich rozpaczy.. Sałaty rosły w ten cudowny sposób, bo.. były pikowane

A chleby.. Jakie miały być, jak ta nieduża kobita, podczas Powstania, w piwnicy na Nowym Świecie, wyrabiała makaron z 25 kg mąki dla kilkudziesięciu osób sama jedna, własnymi ręcami? Inne kobity robiły co innego.. Podczas nalotów moja Babusia.. robiła na drutach, bo to uspokajało.. No więc to gospodarstwo przez dwa lata było piękne, zadbane, a zwierzaki były wykochane, jak to członkowie rodziny. Koty i psy dostawały mleko od kozy, ludzie od krów.. Koza Rysia urodziła Jacka. Psotny Jacek czasem wdrapywał się do komina chlebowego i z góry wyglądał na świat.

Kaczki, gęsi, cielaki, krowy, źrebaki i konie zbiegały się z pól na karmienie, kiedy Babcia wychodziła przed dom i waliła patykiem w miednicę

Kura o imieniu Ryży Janek znosiła jajka tylko w domu, wśród zabawek mojej Mamy.. Pierwszą kurę Babcia zabiła po awanturze, którą zrobił jej Dziadek. "Tyle zwierzyny chodzi po podwórku, a mięsa nie ma na obiad!" Zapytałam kiedyś Babcię jak się zachowuje kura zanim zniesie jajko, skąd wiadomo, że chce znieść. Na to Babcia, jak to Babcia: "bo wtedy kura chodzi, kuca, cuduje.."

A na pytanie jak się coś gotuje czy piecze odpowiedź na początku brzmiała tak samo: "no normalnie:........
tu następował opis..."
Kiedy odwiedzała nas na wsi na działce koleżanka z rodowodową sznaucerką, Babcia miała zakazane dawać Tezie (psu) dodatkowe jedzenie. Suka miała być karmiona tylko przez koleżankę, o odpowiednich porach. Teza głupia nie była. Kiedy tylko znikałyśmy z widoku, szła do kuchni wołana przez Babcię i żarła do woli i do Babci szczęśliwości, że "pies nie będzie głodny"
To ta przesłodka Babcia miała pogonić Zuzię od firanek??
