Jeszcze nigdy nie pisałam w tym wątku, dopiero chciałam zacząć. Pod koniec grudnia u mojego Kinka, lat 11, zdiagnozowano cukrzycę, już zaawansowaną. Niestety.. nie powiązałam ze sobą kilku faktów, że kot wciąż żebrze wodę, dużo siusia i dziwnie chodzi.. Zawsze lubił pić wodę z kranu, myslałam że to kaprys. A inny chód? Cóż.. młody nie jest, a do tego z kardiomiopatią.
Wyniki badania krwi na cukier wykazały zaawansowaną chorobę.
Byłam załamana, że jako opiekunka się nie sprawdziłam, nie zobaczyłam symptomów.
Potem panika.. co robić.. Trafiłam na ten wątek. Wciąż nie miałam czasu przeczytać wszystkich 3 części, po łebkach przeleciałam. Byłam spokojna.. że kota się ustabilizuje i będzie żył jeszcze trochę.
Dopiero się uczyłam.. podawac insulinę, szukanie dawki, jeszcze nie kupowałam glukometru, dopiero zaczynałam, uczyłam się.
Pracuję, więc nie mogłam być z kotem cał a dobę, zresztą ostatnio czuł się dobrze, mniej siusiał, mniej pił, jadł. Wtorkowy wynik krwi dawał nadzieję że w końcu dawka właściwa insuliny.
W czwartek o 8 rano, jak zwykle dostał dawkę, zjadł.. ja poszłam do pracy. Wróciłam przed 16 by podac mu zastrzyk.
Znalazłam Kinka za kanapą, w drgawkach, z pogryzionymi łapami, rozszerzonymi źrenicami, w pokoju kilka kup.
Próbowałam podac mu do pyszczka glukozę, niestety miał zaciśnięte szczęki, w kilkanaście minut gnałam z nim do weta.
Tam.. powiedziano mi że kot jest we wstrząsie hipoglikemicznym, nie ma świadomości, mimo że oczy szeroko otwarte, podano glukoze, relanium i nie wiem co jeszcze...
Kiniek był w takim stanie, że musiał byc we wstrząsie długo zanim go znalazłam. Siedziałam tam z nim 4 godziny, on wciąż miał drgawki, ataki przychodziły falami, wróciła świadomość, patrzył na mnie przytomnie.
W lecznicy już nie było jak mu pomóc, pojechałam do domu. Do północy miał falowe ataki.. dragwki, na przemian z krótkim przelotnym odzyskiwaniem świadomości. O północy podałam jak wet kazał glukoze domięśniowo.
Przyszedł silny atak, który trwał 2 godziny, drgawki, ślinotok, basowe pomruki. Już nie odzyskał przytomności.
Rano znów do weta, znów dawka leków by powstrzymać drgawki choć... Podano mu insulinę.
Pojechałam do domu z kotem, dragwki prawie ustały, miał tylko tiki takie nieduże, ślinił się, leżał bez świadomości...
Potem ucichł zupełnie, oddychał.
Koło południa, wczoraj, nagle zaczał się dusić, kilka wdechów... i przestał oddychać.
I tak po południu miał być uśpiony, jego stan trwał od doby, nie było szans na poprawe, musiało dojść do uszkodzeń mózgu, nie odzyskiwał przytomności. Zaciśnięte szczęki, gardło, nie mógł jeść, pić.
Kiniek sam wybrał że chce odejść za Tęczowy Most, nie w klinice, ale w moich ramionach.
Jestem w rozpaczy, mam żal do siebie samej, że nie było mnie z nim gdy przyszła hipoglikemia, że może za mało zaangażowalam się w opiekę nad chorym kotem..
Ale on czuł się całkiem dobrze, myslałam że mam szczęście, że ta cukrzyca u niego jest nie kapryśna, że za jakiś czas kupię glukometr żeby jeszcze lepiej go monitorować.
Nie zdążyłam.
Tak mi smutno
