Martwy kot był dorosły. Znaleźliśmy go pod śniegiem podczas przygotowywania miejsca pod budki.
A teraz od początku...
(mam nadzieję, że Cudak i A.R.S. także napiszą o swoich wrażeniach)
W drodze do Stepnicy zatrzymaliśmy się w Selgrosie i zrobiliśmy zakupy za 260 zł. Głównie mięso, a także olej, biały ser, jajka, suche i puszkowe jedzenie. W Stepnicy odebraliśmy Cudak i we czwórkę pojechaliśmy na przystań. Ogromne zaspy śniegu, lodowaty wiatr (mimo, że dzień był stosunkowo ciepły, temperatura na plusie) i koty. Widać je od razu. Jeden wyszedł nam na przeciw, reszta - około 6 sztuk - trzymała się blisko kontenera, by móc się w każdej chwili schować, 2 czy 3 śmignęły przez otwartą przestrzeń na widok "intruzów" i wsiąkły w jakiś zakamarkach. Kilka obserwowało nas zza ogrodzenia sąsiedniej posesji.
Pierwsze wrażenie?
Koty wyglądają w większości dobrze. Ładne, grube futro, czyste oczy. Niestety, potem zaczęły wychodziś maluchy... jest naprawdę źle

Chude, wszystkie kosteczki można policzyć, futra brzydkie, nastroszone. Oczy szkliste, czerwone, zaropiałe. Kotki są osowiałe. Podchodzą do misek i jedzą, starsze koty ich nie gonią, ale tu samo jedzenie nie wystarczy - trzeba je leczyć!! I to szybko... Ja naliczyłam 3 małe chore i jednego naprawdę maleńkiego, w dłoni by się zmieścił... Jest w najgorszym stanie

A.R.S. wstawi zdjęcia, to wtedy się doliczymy, ile ich faktycznie jest, bo są podobne.
Wracając do starszych kotów.
Ten najbardziej oswojony, dający się głaskać, to kocur, na dodatek bardzo spasiony kocur. Roboczo nazwałam go Kić, bo wyglądem i zachowaniem przypomina mojego grubasa Kicia. Pierwszy jest przy miskach, pierwszy zwiedził budki, zawsze trzymał się w pobliżu i miał na nas oko. Z charakterystycznych i też trzymających się w pobliżu był jeszcze Kot w Kapturze, myślę że także kocur, z tym że on nie podszedł i nie dał się dotknąć. Dorosłe koty są większe i mniejsze, żaden nie wyglądał na wychudzonego. Jedna kotka trzymająca się za płotem miała łapkę w górze i wydawało nam się, że utyka. Były jeszcze dwa wielkie zbóje, na bank kocury, oba z pokancerowanymi uszami, bardzo nieufne. Cała reszta to masa czarno-białych, szarych i szaro-białych futer. Aha, jeden - cały czarny i piękny - pokazał się, ale jest dziki i nieufny, nie podszedł bliżej, niż na kilka(naście) metrów.
A zresztą wszystko zobaczycie na zdjęciach.
Zaczęliśmy od wniesienia na teren budek oraz odśnieżenia zacisznego kąta do ich ustawienia. Wyszedł do nas stróż, który nie robił żadnych problemów, nawet pomógł Rafałowi przenieść najcięższą budkę, bo ja nie dałam rady. Rafał poustawiał domki na paletach, więc izolacja od podłoża jest odpowiednia. Okazało się, że koty mają także do dyspozycji barak (uchylone i zablokowane drzwi), w którym jest podścielone sianem i kocami. Niestety zrobiły sobie tam przy okazji kuwetę - cuchnie moczem i są kupy. Wraz z Cudak zaczęłyśmy karmić koty... nie zbiegły się, obserwowały z pod baraków i zza płotu... tylko Kić raczył nas zaszczycić swoją obecnością i zdegustować co nieco
Powoli, ostrożnie zaczęły się schodzić inne koty. Najchętniej jadły biały ser i mięso, a także puszkę. Przy miskach nie czuły się komfortowo, wolały chwytać łup i wciągać go pod barak, żeby zjeść w spokoju. W tym czasie pojawił się dzierżawca przystani (prawdopodobnie zadzwonił po niego stróż). Myślałam, że będą jakieś kłopoty, ale nie - bardzo miłe zaskoczenie. Pan Leszek podziękował nam za jedzenie i domki, był bardzo zaskoczony, że ktoś interesuje się tymi kotami i chce im pomagać. Powiedział, że w miarę możliwości on i pracownik dokarmiają je psim jedzeniem, dają jakieś leki do mleka. Wyraził obawy, że wiosną stan kotów się powiększy, ale gdy powiedziałam o możliwości sterylizacji, był bardzo ucieszony. Ufff, kamień z serca!
Pan Leszek zadzwonił po pracownika, który zajmuje się także kotami z drugiej przystani. Okazało się, że te "leki", to witaminy, ale dobre i to. Panowie podziękowali za pomoc i poprosili o więcej witamin, jeśli to możliwe. Chcieliby leczyć małe kotki, ale nie są w stanie ich złapać, aby podawać antybiotyk. Obiecałam, że doślemy witaminy.
Pomożecie??Na drugiej przystani kotów jest tylko 6, ale pojawił się problem ze schronieniem dla nich. Obecnie mieszkają w sieciowni, ale już wkrótce będą musiały się stamtąd wyprowadzić. A to oznacza, że... potrzebne są kolejne domki! Również te koty wyglądają bardzo dobrze, są same dorosłe, bez oznak choroby, piękne futra. Dzikusy. Jeden leciał w takiej panice, że prawie stratował mnie w drzwiach

a reszta szybko się gdzieś pochowała.
Z przystani pojechaliśmy do pani dokarmiającej koty i zostawiliśmy u niej ryż, mięso, olej, jajka, ser oraz zgrzewkę puszek. Reszta puszek i torby z suchym jedzeniem jest u stróża na przystani, który będzie to sukcesywnie skarmiał.
Podsumowując.Mamy zielone światło dla sterylek.
Małe, chore koty trzeba zabrać na leczenie na już!!!
Potrzeba jeszcze więcej budek i co jakiś czas pomocy w żywieniu oraz dowitaminizowaniu kotów.
Koty mogą tam zostać. Dzierżawca przystani, ani pracownicy nie uważają ich za problem. Wręcz lubią te koty. Zresztą i tak 90% z nich to totalne dzikusy, dorosłe dzikusy. Łapać na siłę, oswajać na siłę, gdy brakuje domów dla kotów w największej potrzebie? Uważam, że to bez sensu. Tam są bezpieczne, o ile kot wolnożyjący w ogóle może być bezpieczny. Trzeba je pokastrować i zostawić na miejscu, takie jest moje zdanie. Tylko te małe, chore... wciąż mam je przed oczami...