Byłam, zdjęcia zrobiłam, rozeznałam się w sytuacji.
Bardzo smutna historia...
Pięć lat temu Opiekun znalazł i przygarnął z praskiej piwnicy dwa małe kociaki.
Wyleczył, oswoił, ukochał, zostały z nim.
Mają swoje zabawki, kilka różnych szczotek do wyczesywania. Każdy kocurek swoją, Maciuś wolał czesanie szczotką z końskiego włosia, Grześ taką bardziej twardą. Mają całą zastawę miseczek. Każdy z kocurków swoją ulubioną.
Książeczki zdrowia też są.
To dwa, grubiutkie, wypieszczone, cudowne kanapowce. Nie znają innego świata po za swoim mieszkaniem z ukochanym Opiekunem.
Grozi im podwórko, albo schronisko.
I nagle kocurki zostały sierotami.
10 dni temu umarł ich opiekun. Świat im się zawalił, w oczach widać smutek i przerażenie, nie ma już kojących rąk, dobrze znanego głosu. I tej błogiej pewności o spokojne "jutro".
Opiekun umarł nagle, był w sile wieku, nie ma dzieci, ani rodziny, nikogo, kto mógłby się jego kocurkami zająć.
Nie ma także spadkobierców do mieszkania po zmarłym, administarcja już zaciera rączki, i zapowiada rychłe przejęcie lokalu.
Nie mamy dużo czasu.
Szukamy DT/DS. Czy kocurki pójdą razem czy osobno? Nie wiem. Nie chciałabym ich rozdzielać, ale czy liczyć na cud?
Grześ i Maciuś są bardzo zżyci, zawsze mieszkali razem, wzajemnie się teraz pocieszają w trudnych chwilach. Myją sobie pyszczki, porządkują uszy. Śpią razem.






Oba kocurki są bardzo spokojne, grzeczne, niekłopotliwe. Są jedynie bardzo przerażone.