Dziewczyny... trzeba było poczytać wieści od Hopci - ja się przy nich poryczałam, ale ze śmiechu

Mała ma fajną Dużą. Tak fajnie dopasowane kocio-ludzkie stado

I dumna jestem z Hopeńki. Świetnie sobie radzi
A ja zdaję już relację z nocy i z poranka.
Bury kotecek chodzi

a w zasadzie to spiernicza z prędkością światła

Po wczorajszym bezruchu był to dla mnie osobisty szok, ale w bardzo pozytywnym tego słowa znaczeniu. Znaczy się kocio nie ma depresji, obudziły się w nim instynkty samozachowawcze no i nie ma depresji skoro się przemieszcza

wiem z doświadczenia, że depresja ścina z łapek. Więc na wieści od mamuśki o wędrującym kotecku mi się zrobiły miękkie nogi i przysiadłam. Od wczoraj cały czas o nim myślę i się o niego boję. Przez ten jego bezruch, przez to całe jego wewnętrzne skulenie w sobie - jak zbity piesek normalnie
Ale wracając do rzeczy. Niuniek wlazł za kanapę. Mamuśka nauczona doświadczeniem odsunęła kanapę i znalazła tam naszą burą kupkę nieszczęścia. Mały tkwił w bezruchu. Kiedy zaczęła go głaskać przypomniał sobie, że w sumie, to wczoraj mu źle nie było i jakoś tak się rozluźnił. Ponieważ jest typem "kota precelka" udało jej się podnieść go zza kanapy - owinięty w okół ręki jak precelek powędrował na światło dzienne. I zaczął mruczeć, zaczął się przeciągać. A że przeciąganie w wykonaniu Małego widziałam - domyślam się, czemu Mamuśka się śmiała przez telefon

Poza tym poszedł zjeść mokre jedzonko. Po Panu Malutkim został mi zapas saszetek i profilaktycznie przytargałam je tydzień wcześniej do Mamuśki. Mały dzięki temu ma coś ekstra na ząbek.
A... no i jadł na stojąco, wypinał doopke w czasie mizianek więc nasze obawy co do tylnych łapek chyba zostały rozwiane. Po każdym epizodzie mizianek czy jedzenia, kitra się za kanapą, po czym mama wyciąga rękę a on się zaczyna do niej tulić, jak się rozmiziuje - zostaje wyciągnięty na kanapę i tam dalej głaskany, tam wypina doopke, wyciąga się i wraca za kanapę - i tak w koło macieju a z każdym razem niuniek jest spokojniejszy a miejscówka za kanapą staje się dla niego coraz mniej atrakcyjna (bo się kitra coraz bliżej wyjścia

Bury nie ma jeszcze imienia. Musimy się poznać. Potem się ponazywamy. Jedyne imię jakie roboczo mi pasuje to Ptysiu Precelek. Będzie chwilowo kotem dwojga a może kilkunastu imion, aż nam w końcu powie kim tak naprawdę jest

Niunia z kolei poza tym, że nadal kicha na wszystko i wszystkich, to jest niesamowicie zaciekawiona widokami zza okna. Ma miejscówkę z widokiem na balkon. A na balkonie wisi słoninka... Bura jeszcze nie wie, co się dziś w związku z tą słoninką będzie działo. Ale już czeka i ma miejscówkę w pierwszym rzędzie

Powolutku brzuszek jej się odkorkowuje. Była już wizyta w kuwecie zakończona podwójnym sukcesem

No i żarełko zaczęło powolutku znikać. Cały czas najchętniej to by z nami gadała, ale chyba zaczęło ją boleć gardziołko, bo cięzko jej dzisiaj wydusić z siebie jakiekolwiek dźwięki. Jutro będzie antybiotyk i być może kontrolna wizyta u naszej wet. Ale panna jeśli już tam powędruje to w taxi i opatulona masą kocyków, co by najmniej odczuła to, co na dworzu się dzieje.
Nie wyobrażam sobie, że ta dwójka mogła wrócić na mróz... Po prostu nie jestem w stanie... A trafiły do nas jak zawsze - przez przypadek. Dzięki genowefie, że opisała Burą i dzięki qlence, że zrobiła zdjęcie Burego kotecka.
A... no i bura ma już swoje ulubione legowisko - na najbardziej włochatym kocu.

Reszta stada w porządku. Cykorka i Lilunia wczoraj się podobno wybawiły za wszystkie czasy. W ruch poszły korki, myszki i piłeczki. Buranio złapał śpiocha razem z Pysiem na regale. Chłopaki ostatnio częściej ze sobą trzymają. Generalnie stado zacieśniło relacje. Dobrze, że one są tak ze sobą zgodne. I dobrze, że cały czas z nami współpracują w czasie socjalizacji miziankowej...
Zdjęcia nowych będą nie wcześniej niż ok. soboty. Póki co jedno jest zasmarkane a drugie jest wystraszone. Jak się pozbierają do kupy - będziemy działać z aparatem.