Generalnie nie zabieram głosu, tylko Was podczytuję

ale 1 lutego minie okrągły roczek jak Titosław stał się pełnoprawnym członkiem mojej rodzinki (rodzicie + bobo Tito

). Tym co nie znają Jego historii - to kić po przejściach, obecnie w wieku ok 4 lat. Jego poprzedni właściciele zmarli, a on biedaczek sam został w wielkim pustym domu. Nie posiada pazurków (ale taki do nas trafił) - a przez to, że odebrano mu jego naturalne narzędzie obrony był bardzo nerowowy, nieufny, często gryzł bez powodu. Nie lubił głasków i brania na ręce. Atakował z ukrycia (z większych wybryków naszego nicponia - dziabnął mnie 2 razy za nos i raz za brodę

) Kiedy po raz pierwszy przyjechaliśmy go zobaczyć - zaszył się za kuchenką gazową i dopiero po 2 godzinach udało się go siłą wyciągnąć trzęsącego się jak galareta. Piszę w czasie przeszłym bo obecnie, po roku czasu, to kot nie do poznania. Miziasty. Mruczący. Uwielbiający spanie z nami w łóżku (oczywiście koniecznie między mną a moim TŻ). Sam przychodzi na głaski i to nader często. Uwielbia pomagać we wszystkich pracach domowych, zwłaszcza w zmywaniu

Kot jak dla mnie idealny (no prawie

). Co prawda panicznie się boi innych ludzi i łatwo się denerwuje, ale krew nie leje się już strumieniami

a gryzienie to przeważanie delikatne podgryzanie - ale wiadomo, jak to facet, próbuje czasami pokazać, że on tu rządzi

No ale reasumując - Tito to żywy przykład na to że duża doza miłości i jeszcze większa cierpliwości może zdziałać cuda

i nawet okropnego strachulca i nicponia zmienić w kochanego, miziastego nakolankowca
