Witam serdecznie

A więc uzupełniam wiadomości o kociastych

Gaja to pierwszy kot, który raczył zamieszkać w moim domu. Wprawdzie przybyła do mnie w tragicznym dla mnie czasie, ale uważam, że to był uśmiech losu dla mnie. A było to tak: trochę chorowałam i miałam napady lękowe, a raczej cały czas miałam jeden gigantyczny napad

No i koleżanka wymyśliła, że gdybym nie mieszkała sama, tylko z jakąś żywą istotą, to może by mi na te lęki pomogło. Dała mi do myślenia, więc myślałam: pies-kot-pies-kot...

Nie wiedziałam, na co się zdecydować. I wtedy koleżanka powiedziała, że u niej na wsi u kogoś tam okociła się kotka, kocięta już porozdawane, zostało tylko jedno. Nie miałam wtedy pojęcia o kotach (teraz wprawdzie też ono nieduże, ale ciutek większe od ówczesnego), więc nie zareagowałam, że kicia ma dopiero 6 tygodni. Jak dają, to znaczy, że już można dawać. Zgodziłam się, sama nie wiem jak, kiedy i dlaczego, najważniejszym dla mnie argumentem było to, że jeśli by mi groziło jakieś niebezpieczeństwo, to kot zauważy pierwszy. No i przyniosła tego kotka, małe toto było, jakieś takie wypłowiałe, jak zobaczyłam tę biedę, to aż jęknęłam. A pani na to: a wiedziałam, czarne to nie będzie chciała, czarnych nie chcą... A ja mówię - że nie to, że czarne, tylko że takie ... małe a brudne, kociaki kojarzą się ze ślicznymi puchatymi kulkami, a ten w żadnym wypadku takowej nie przypominał. Pani chciała 5zł, bo za darmo się nie oddaje, wzięła monetę i poszła.
Gaja rzeczywiście dobrze na mnie wpłynęła. Spała spokojnie, bawiła się i mimo że lęki nie minęły, to jakoś inaczej się zrobiło. Przede wszystkim musiałam się dowiedzieć wszystkiego: co kupić, co dawać jeść, bo przecież zielona byłam jak trawka na wiosnę. A jeszcze na dodatek raz przychodzę do domu, a mała oczy ma zapuchnięte i zaropiałe, że otworzyć nie może. A rano, gdy wychodziłam do pracy było wszystko ok. NO i pierwsza w życiu - Gajki, ale też i moja

wizyta u weterynarza. Pierwszy był totalnie do kitu, nie odpowiadał mi całkowicie, poszukałam więc innego i ten wyleczył Gaję, przy okazji odkleszczył ją i odświerzbił, bo ja przecież nieświadoma, nawet nie wiedziałam, co to świerzb. No i tak Gaja została u mnie

No i tak sobie roczek byłyśmy same, jak sobie pomyślałam, że markotnie tej mojej Gajeczce, gdy do pracy wychodzę, nie mam mnie tyle godzin i wydawało mi się, że smutna się zrobiła... Postanowiłam więc, że załatwię jej towarzystwo

A na wystawie widziałam koty burmskie i rosyjskie - obie rasy mi się bardzo podobały. No i zaczęłam szukać hodowli, dowiadywać się. Akurat były kocięta burmskie w jednej hodowli... no i tak się stało, że prawie równo rok po przybyciu do mnie Gajeczki zamieszkał z nami Udi Gratka Clan*Pl bur b, którego nazwałam Morfeusz

I tak sobie żyliśmy aż do przybycia Joachimka, o którym jest na początku tego wątku

Na koniec rymowanka mi się ułożyła

Oto cała nasza historia pokrótce

Daty urodzin moich kotków:
Gaja - 12.08.2004r. data w miarę dokładna, wtedy potwierdził, że kociak ma ok. 6 tygodni...
Morfeusz - 06.09.2005r. - data dokładna

Joachim - 10.04.2007r. - data przybliżona, "na oko" pani weterynarz, która oceniła tak Joachimka

Alem się rozpisała
