Dawno nie pisałam, bo też nic takiego się nie działo

, aż do 31 sierpnia, gdy wyjechałam na pierwszy od 2 lat urlop, a TZ został z kotami. Dzwoniłam codziennie, raz nawet przemawiałam do Norci przez telefon (podobno przewracała oczkami - zeznał TZ); przez pierwszą noc musiał ją nosić na rękach, bo płakała. Wróciłam 12 sierpnia o świcie. W domu popłoch, bo jakiś stwór z wielkim plecakiem i w szeleszczącej kurtce włazi do domu, pierwsza opamiętała się Mikusia, zaraz za nią Gacuś (!) - oboje zaczęli się o mnie ocierać, a Gacek mruczał! (wykrzykniki, bo Gacuś uważa tylko mego TZ-ta). Potem Miś Major się przymilał, tylko Norcia uciekała, nie dawała się pogłaskać, zjeżona cała - czy to możliwe żeby mnie zapomniała? Przecież to moja najukochańsza córeczka! Wieczorem już ciumkała rękaw bluzki, dziś nad ranem przyszła spać do mnie, a rano, gdy wychodziłam do pracy obie z Mikusią patrzyły bardzo zaniepokojone, jak wchodziłam do windy - wyraźnie bały się, że znowu zniknę.
Strasznie za nimi tęskniłam. Chyba trzeba pomyśleć o jakiejś działce i tam wyjeżdżać... jak na emerytów przystało
