Wczoraj na trzech papierosach się skończyło. Więcej nie zapaliłam.
Dzisiaj już nie ma żadnego ograniczania palenia (dzień piąty). Od dzisiaj już nie można zapalić. Jeśli się to zrobi, cała kuracja bierze w łeb i następną można spróbować za 2-3 miesiące.
I tego tylko mi żal. Że nie będę mogła się złamać i od razu znowu próbować. Nigdy nie byłam alkoholikiem, nigdy nie dawałam się zaszywać, ale myślę, że psychologiczne działanie wszywki jest właśnie takie: jak się złamiesz, coś się stanie.
Gdy uczciwie wsłuchuję się we własne odczucia, muszę przyznać, że samej nikotyny brakuje mi chyba najmniej. Najgorsze są sytuacje, kiedy zawsze paliłam, a teraz tego nie ma. Muszę ich najbardziej unikać.
Największą trudność sprawia fakt, że ja po prostu lubiłam palić, lubiłam smaczek papierosa. I teraz odczuwam żal, że właśnie odmawiam sobie przyjemności.
Ale z drugiej strony, nigdy też chyba nie byłam aż tak dojrzała do porzucenia nałogu. Próbowałam się go pozbyć wiele razy, zawsze na wariata
od tej chwili nie palę, a ta chwila następowała zawsze, gdy kończyłam jedną paczkę i nie miałam drugiej. Efekty znamy.
Tym razem postanowienie czuję gdzieś w sobie głęboko. I jest twarde (postanowienie w sensie

). W dodatku cały czas mam przy sobie prawie cała paczkę papierosów z zapalniczką w pakiecie. I nie wyrzucam specjalnie. Nie żeby było trudniej, ale żeby to moje niepalenie było prawdziwsze. Nie palę bo nie chcę, a nie bo nie mam.
Kciuki i wsparcie potrzebne cały czas. Naprawdę. Bardzo chciałabym wytrwać.
U Szczypiorków wszystko ok. Może poza kiepskim samopoczuciem Milusi. Widać, że gorzej się czuje. Myślę, że to efekt odwilży i jej kręgosłupa. Ma apetyt, z głasków korzysta chętnie i w całej rozciągłości

, ale poza tym jest spokojniutka. Nie biega za szczurem, nie atakuje tunelu.
Pozostałe Szczypioreczki ok. Jedzą, śpią, atakują o głaski. Wczoraj dość długą sesję miałam z Zosią. Ale się dziewczynka rozmruczała
Dziś po pracy lecę z Milusią na kontrolę po antybiotyku. Mam nadzieję, że wszystko będzie ok i będzie można ją zaszczepić.