» Pt sty 01, 2010 20:59
Re: Widzę, czuję. Mam Duszę i Serce. Nas kotów jest wiele. Pomóż
Teraz moze małe podsumowanie za ubiegły rok.
Prawdziwa katastrofą w tym roku okazał się nowy teren, który objęłam w styczniu pod swoją opiekę Masa wyglodzonych, niewysterylizowanych, w większości płodnych kotek. To jakie znaczenie miała pomoc w tym miejscu przekonaliśmy się wszyscy juz pod koniec czerwca, kiedy podjęto ostateczna decyzje o likwidacji i sprzątaniu działek.
Wysterylizowaliśmy w tym roku ponad 30 kotek. Większość z terenów opuszczonych działek Tęcza. W ten sposób pomogliśmy im chroniąc zarazem jeszcze nienarodzone kociaki przed niepotrzebną i bolesną śmiercia ze strony ludzi czy maszyn.
W efekcie tego na świat nie przyszło całe morze kociąt. Kociąt, które nie miałyby szans na zycie w tych warunkach, kociąt których nie mielibyśmy dokąd zabrać i uchronić ich zycie przed tym co sie działo potem...
Wiele kotek dzięki temu pięknie odżyło, nabrało ciałka, poznało uroki beztroskiego zycia pozbawionego ciagłego trudu macierzyństwa i stresu z tym zwiazanego. Trzeba pamiętać ze przez ten cały czas, zanim doszło do wielu kociach tragedii, na działkach wciaż kręcili sie różni ludzie, którzy notorycznie demolowali i podpalali altanki. Tyle udało sie zrobic. Przykre i bolesne jest to, że część kotkow, w tym wysterylizowanych przez nas kotek, niestety straciła zycie. Zycie, które teraz mogło okazać sie lepsze. Lżejsze i pozbawione wiecznego lęku i strachu o potomstwo i ich wykarmienie.
Choć nie udało się w tak krótkim czasie wysterylizować wszystkich kotek, te które juz urodzily dostały szanse przezycia. Zabrana została w pierwszym rzędzie odnaleziona w zdemolowanej dzień wcześniej altance Lucynka z nowo narodzonymi kociakami. Spanikowana kotka, ktora błagała o pomoc dla siebie i swoich dzieci, których nie była sama w stanie uchronić przed wandalizmem tego co tam sie dzialo. W trakcie zostały odłowione trzy kociaki od kotki, która nie pozwoliła się złapać i zawieźć na sterylkę. Przyprowadzała je partiami i co dzień byl zabierany jeden kociak. Matka pozostała z ostatnim, jednak w międzyczasie zaszła w kolejną ciażę i musieliśmy szybko sterylizowac, odławiać ostatniego podrosnietego kociaka, który został tam sam, miauczał i nie chciał jeśc bez matki. W ten sposob pozyskaliśmy potem mamkę do odchowania podrzuconych nam dwu tygodniowych kociakow. Z końca Tęczy udało mi sie najpierw zabrać jednego z kociaczków od starej kici karmicielki. Kicia niestety mieszkała w tak odległym terenie, że trudno ją było namierzyć. Kilkakrotne próby lapania na sterylkę skończyły sie niestety fiaskiem i w tej chwili kicia ma jesienny miot w ilosci dwóch kociaków. Mają juz one ponad dwa miesiace. Wcześniej urodzone 3 kociaki udało mi sie namierzyc tylko dzięki przypadkowi, kiedy byłam latem w trakcie przeszukiwania altanek, zanim wjechał sprzet. Kociaki były zatem codzienie karmione, jednak mocno dzikie. Po jakimś czasie jeden z kociakow zachorował i poprosił o pomoc. Zabrałam go, jednak było juz za pożno. Nastepnie udało mi sie złapać drugiego kociaczka, który juz zaczal chorowac. Byl juz bardzo słaby i schorowany. W domu doszedł do siebie i w tej chwili jest juz w niezłej formie. Niestety, został ten który był dużo mocniejszy i przez to bardziej plochliwy. To Maksiu. Nie zdążyłam mu pomóc, bo w międzyczasie ratowałam koty z Lotniska uwięzione podczas powodzi. Nie zdążyłam pomóc, bo nie przypuszczałam, ze pomoc jest potrzebna natychmiast a podrośniety juz Maksiu jest tak bardzo zagrożony. To samo moge napisać o Tosi, która miała mieć inna przyszłość. To samo o Roxance, która była bardzo proludzką koteczka. Nie miałam jak pomóc bo mi nie pomogl nikt. Ale jeszcze latem zabrałam dwie młode kotki. Kotki zabralam na sterylke. Obydwie w wysokiej ciaży. Nie wróciły juz na Tęczę. I całe szczeście. Niepotrzebnie wrócila Stokrotka, która miala zostać wraz z inna kicia przeniesiona na moja dzialkę. Niepotrzebnie posłuchałam rady sugerujacej mi, ze koty mają tam dobrze. W międzyczasie wynikła kolejna sterylka. Miałam wrażenie, ze kicia ślepa na jedno oczko jest ciężarna. Jak sie okazalo po sterylce miala laktacje. Nastepnie cala akcja szukania jej kociat, które pozostaly na ponad 24 godziny bez matki i opieki. Szczeście ze zostaly znalezione i namierzone tego samego dnia. To był wielki przypadek i szczęscie w nieszczesciu. W altance siedzialy przestraszone i glodne. Dwa odłowione od razu i zawiezione do matki. Potem okazalo się, ze to niestety nie wszystkie. Pech i niestety jeden z nich nie doczekal ratunku, coś dzień wcześniej odebralo mu zycie. To samo niestety przytrafiło się kociaczkowi od nowej szarej kici, którego matka przyprowadzila do mnie w nadziei. Zanim zginął przychodził codzień razem z kicia i czekał w ukryciu aż zostawie jedzonko. Dwa kociaki straciły życie w jednym dniu. Wielka szkoda i żal.
Kiedy odnalazłam pierwsze ciala doroslych kotek, zabralam Tinę, która nie mialaby żadnych szans na ucieczkę. To kotka z silnie zaawansowaną astmą. Na dzialkach pozostala wtedy druga kotka z podobnym schorzeniem sterylizowana przeze mnie wiosną. Prosilam Karmicielkę zeby choć ją zabrala. To była juz bardzo wiekowa kotka. Niestety....Kotka zagineła w ostatnim czasie i niestety prawdopodobnie nie zyje za sprawą faceta z dwoma psami.
Zanim dotarl do nas kataklizm powodzi rozpoczely sie prace na Lotnisku. To juz nie był moj teren, jednak poczulam sie w obowiazku aby dopilnowac tego co tam sie dzieje. Tym bardziej ze na miejscu nie bylo żadnej osoby chetnej do rozmow i wspolpracy z pracownikami, którzy sprzątali teren. Wiele godzin spędzonych na tych dzialkach, wiele czasu poswieconego na przeszukiwanie altanek. Wiele rozmów i pytan do Bezdomnych o koty. Wiele negocjacji z Pracownikami, jeżdzenie do nich ze smakolykami kupionymi z waszej zbiorki. Wszystko dla kotow aby ocalaly. Namierzenie kociakow od Rudzi w altance przeznaczonej do rozbiorki. Lapanie dzikusków recznie bo kociaki pokazaly sie zupelnie niespodziewanie w altance przeznaczonej kolejnego dnia do wyburzenia. A potem jeszcze cala historia i nerwy z kociakami ze szklarni. Na koniec pozostawienie Latce i Rudzi po jedym kociaku, ktore i tak notabene potem trzeba było ratować bo była powódz. Szara kicia uwięziona na drzewie i kocurek pływajacy na styropianowej budce. Chyba Wszyscy to pamiętamy? No i Murzynek, który spędzil dwie doby na drzewie a potem przez długi czas chorowal u mnie na nerki. Ale to nie wszystko. Kiedy umarl mi Tato trafil do mnie Boguś spod budki parkingowej. Widzial tylko na jedno oczko. W fatalnym stanie. Leczylismy go ponad dwa tygodnie. Odzyskaliśmy prawie oczko. Nie udało się. Do tego malutka zabrana od Bezdomnych z kresów działek Lotnisko. Kicia ze zmiażdzona łapką, której ktoś prawdopodobnie ta lapkę zmiazdzyl niechcaco po pijanemu.Leczona i nawet juz przygotowana na zabieg operacji łapki. Nie udalo się.
Setki godzin, masa pracy, niemało jedzenia, które dostawaly wszystkie. Niezależnie czy byly to kociaki Lotniskowe czy z Tęczy. Kiedy pierwszy raz zobaczylam kociaki na Lotnisku od razu moja uwagę zwrócił wygląd ich futerek. Ciepłe gotowane jedzenie, puszki w miare mozliwości jak i dobra sucha karma zrobily od lipca wiele. Tak było do powodzi. W dość krótkim czasie futerko nabralo zdecydowanego połysku a i same kociaki były bardzo zadowolone. W tym samym czasie dowoziłam jedzenie kociakom z peryferii dzialek Lotnisko. Glodujacym kociakom u Bezdomnych, gdzie stralam sie przywieżć jedzenie chociaz co drugi dzień. Zawiozlam też leki dla rudych kociakow ktore tam zostaly, a ktorych ludzie nie chcieli oddac. Kociaki juz dawno nie zyją. Nie dalam rady zrobić tam sterylek. Zabraklo czasu i możliwości. A pomoc tam jest bardzo potrzebna. Wiekszosć to kotki, kotki które teraz cierpia bo sa głodne. Trzeba pomoc tym kotom i ludziom u ktorych mają schronienie. Nie wyliczam czasu poświeconego na koty. Nie wyliczam karmy, która dałam, a którą mogłam zostawić na nasze zimowe potrzeby. Dlatego nie przygotowaliśmy sie do tej zimy. Ale wiem, że tak trzeba było... Nie zadbalam też o wystarczającą ilość schronień zimowych dla naszego stada. Bo caly material oddalam dla tych, które bardziej potrzebowaly. Ale zabralam jeszcze kicie z dziury w ziemi, gdzie siedziala z piątką swoich nowonarodzonych kociat. Tuż przed burzą. Zabralam też Grażynkę, Ide, Dziewczynę Patryka aby mogły odejśc u mnie godnie. W tym roku odeszło mi też kilka domowych kociakow. Pomogliśmy tez wysterylizowac 3 kotki innej Karmicielce z zupelnie innego terenu. Zawiezliśmy kilka TOZowskich budek na swoje miejsca oraz odremontowaliśmy i zawieżliśmy kilka budek styropianowych. Ucierpieliśmy też bardzo po powodzi na moje działce, gdzie potrzebne bylo bardzo gruntowne sprzatanie i wyrzucanie mokrych mebli i dowiezienie suchych. Wiecej juz zrobic nie dałam rady. Chcialabym tylko, aby nadchodzacy rok umozliwił mi nadrobienie tych wszystkich zaległości.
No i teraz Kochani...Czy to nie jest zajęcie dla co najmniej kilku osób? I proszę, pamietajmy o stadzie liczacym prawie 130 sztuk które codzienie trzeba było nakarmić. Do każdego kociaka dotrzeć. I żeby nie było prosto jeszcze o moim nie malym stadzie w domu.....
