Witam, mam Hipcie, ale o Ociu zapomniec nie moge.
Nigdy nic nie wiadomo....nie sadze by na niej sie skonczylo.....Nie wiem czy wspominalam, ale moja "przygoda z kotami" zaczela sie stosunkowo niedawno- niespelna 5 lat temu. Przedtem koty byly mi obojetne...Wiadomo, ze nie obojetne do konca, bo zawsze staralam sie pomoc jakies bidzie napotkanej po drodze, ale szukalam domu....nigdy nawet nie pomyslalam, o tym, zeby miec kota. Po pierwsze zawsze w domu mialam psy, po drugie nasluchalam sie , ze koty smierdza, sa zlosliwe itd...Dzisiaj sie z tego smieje, a moja pierwsza kotka Toudi po prostu mnie oczarowala, pozniej fundacyjny "popsuty" Ulryś. Wziety dla towarzytwa dla Toudi....Mieszkal przez pierwsze miesiace w kuchence...tak sie biedak bal ludzi. I tu chcialam podziekowac Katrinie z Poznania, ze skierowala mnie do pani Basi, dzieki ktorej mamy naszego czarnuszka:) Pozniej zabiedzeni - Zygfryd i jego brat, ktorego niestety juz nie udalo sie uratowac, na szczescie ocalal Zygus i mysle, ze wraz z Ulrichem sa najszczesliwszymi kotami na ziemi. To koty wychodzace w przeciwienstwie do Toudi, maja "swoje pole" sad i dom, zawsze pelna miske i mam wrazenie, ze najbardziej fascynuje je wlasnie przestrzen. Pozniej interesowalam sie kotka na forum-niestety bez odpowiedzi, pozniej forumowym buraskiem, ale akurat w tym czasie pojawily sie koty, ktorymi trzeba bylo sie zajac, wykastrowac i wysterylizowac, pozniej ktos podrzucil w obrzydliwy listopadowy ubiegloroczny wieczor Milke - ona trafila do znajomej. Na stale jednak mieszkaly caly czas Toudi i dwojka chlopakow, w koncu dla pojawil sie Ocio, szkoda, ze na tak krotko:(.
Jest juz Hipcia jak wspomnialam, ale...... Z jednej strony boje sie, ze nie dam rady wszystkich obglaskac, a z drugiej wiem, ze sa i inne, ktore nie maja nic. Jak taki sie trafi....czemu nie? Sama nie wiem........