Babsko, które dokarmiało swoje koty raz na tydzień, raz na dwa tygodnie (toż to przecież luksus) gdzieś hen, hen za Łomiankami postanowiło pozbyć się wreszcie problemu.
A kotów miała dziesięć.
Wczoraj przywiozła do lecznicy trzy, kolejnej dostawy spodziewamy się na dniach.
Jeden z nich to młody ok. roczny kocurek z gnijącym, śmierdzącym okiem.
"Ale Panie Doktorze, to mu się wczoraj zrobiło, od mrozu chyba, blablabla".
Nie muszę chyba pisać, że to oko gniło od wielu tygodni, powodując przerażający ból?
Kocurek trafił od razu na stół, operacja się udała, kocio bez problemu wybudził się z narkozy. Siedzi w klatce.
Szuka pilnie DT, lecznica przez święta będzie nieczynna, oczywiście ktoś wpadnie i nakarmi kotka, jednak jemu potrzeba ludzkiej ręki, ciepłego słowa.
Szukamy nawet awaryjnego TDT, na Święta i Nowy Rok.
A on sam szaleje za człowiekiem, mruczy tak przecudnie, bodzie główką.
I tak strasznie płakał, gdy zamykałam klatkę i odchodziłam.
Obiecałam mu, że ludzie go więcej nie zawiodą. Czy się uda???
Proszę...


