Jafci leciała krewka z noska. Dobrze, że moja Aga to tak przytomna osóbka
od razu lód i tak jakoś potrafi utrzymać kota, że ten siedzi u niej spokojnie.
Po paru minutkach przestała krwawic.
Ja zamiast tamować (ale pewnie wiedziałam podświadomie, że Aga lepiej to zrobi) to za telefon i do wetki.
Nic innego by nie doradziła.
Jafcia po uwolnieniu z rąk oprawcy upomniała się o obiadek i zjadła prawie całą puszeczkę.
Teraz zadowolona siedzi na kanapie.
Obserwujemy.