Melduję.
Obudziłam się w środku nocy, o 6, żeby udać się do prac obu. Przytomna jak nigdy, zerwałam się z łóżka i zaczęłam szukać kotka.
Kotka nigdzie nie było, jak już odkręciłam wodę pod prysznicem przyszło mi do głowy sprawdzić jeszcze w kotarze, która dogrzewa drzwi wejściowe - siedział, zamotany, więc go tam zostawiłam i poszłam się budzić pod wodę.
Jak wyszłam siedział tam nadal, więc wyplątałam go ze szmaty, zawinęłam w piżamkę i zaczęlo się głaskanie.
Mruknął.
W nagrodę i dla motywacji zaczęłam szukać tuńczyka, co wiedziałam, że mam na pewno.
10 minut później stałam jak idiotka z tuńczykiem, a kotek siedział na samym końcu do połowy opróżnionej szafki kuchennej, w której szukałam rybki.
Ponieważ tramwaj już czekał pozostawiłam sytuację i kotka, to znaczy poszłam do pracy, w ostatniej chwili odkładając tuńczyka.
Po pracy pierwszej spotkałam kolegę i udaliśmy się na śniadanie, gdy opowiadałam mu o kotku w szafce poczułam, że chyba grypa mnie bierze i do drugiej pracy już nie jechałam. Gdy wróciłam do domu kotek w szafce leżał nadal, wygodnie umoszczony i udający stan letargu. Tuńczyka z palca zlizać nie chciał.
Wyjęłam kotka przemocą. To, co było w szafce już nie było.
Kotek, ponownie zawinięty w piżamkę rozmruczał się na rękach. Jak mu wtykałam na siłę, oblizywał tuńczyka, ale żeby był łakomy, to nie powiem. W tuńczyku jest wszystko, a w domu unosi się aromat ryby.
Dostałam w nagrodę baranka w nos

, a następnie kotek spiolił pod kaloryfer.
Gdzie pozostaje.
Sprzątnęłam resztki tuńczyka.
Wietrzyć się boję, bo może spitoli.
Koniec meldunku.
Prawdziwi mężczyźni nie jedzą miodu, oni żują pszczoły.