-12
Jeszcze w południe kociaste miały ochotę na wychodzenie. Cośka wybiega przez drzwi balkonowe z krzykiem
Ona sobie dodaje animuszu w ten sposób, strasznie to śmieszne, biegnie na tych swoich krzywych tylnich łapkach, taka cudnie czarna, taka lśniąco aksamitna, ogonek do góry i do atakuuuuu! A podskakuje w śniegu, a w krzaki specjalnie włazi, żeby coś na łepek spadło, a usiłuje dziurę na siooo wygrzebać. I oczywiście głuchnie. Żadne wołanie. Cosia nie słyszy nagle.
Jak już porządnie zmarznie, wraca skruszona sama i puka do drzwi.
Balbusia biegnie na tyły ogrodu, ma tam takie miejsce pod płotem, gdzie czasem mysza wychodzi. I tam siedzi jak Kłapouchy wpatrzona w szparkę. Już ma czapę ze śniegu na głowie, ale nic to, siedzi dalej. Też głucha. Po Balbusię muszę wychodzić, zamarznie, ale posiedzi jeszcze. Jak ją biorę na ręce, to wyraźnie mówi nie, nieeee....Ale jakoś wracamy razem do ciepłego domu.
Mić Mić nie wychodzi. Zrobił parę kroków na taras i na wstecznym szybciutko skruszony wrócił. Mić ma znakomitą pamięć, on wie, co to znaczy noc na mrozie i brak domu. Od rana właściwie zabarykadował się w łóżku , raz tylko wieczorkiem wstał, nosek za drzwi wystawił i powąchał mróz. I szybciutko, szybciutko pod kołdrę
A Królowa Tut wygrzewa się przy kominku. Łapki myje, pysio, brzusio, oczyska mruży rozkosznie. Tylko jak kogoś dłużej nie ma, to biegnie ze słynnym buuuu....do drzwi tarasowych, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku, czy widać tam gdzieś czarny aksamit i Kłapouchego.
Jutro dalej mróz...
Generalnie grzejemy się i śpimy. Jak u Was?