Budyń sunię zaczepiał niesmiało, łaził bez kompleksów po całym domu. Gustownie też obgryzł nogę kurczaka przywiezionego przez teściową - i to zanim kurczak jeszcze trafił na stół. Poza tym biedny kot nie mógł zrozumiec, czemu przez całą sobotę bronimy przed nim jak niepodległości owsa w okragłej doniczce.... A wszystko przez to, że owies w podłużnej zakiełkował o dwa dni za późno i owies w okrągłej został nabyty drogą kupna w celu ozdoby stołu. Na stole sie nie zmieścił i w niedzielę trafił do kociej konsumpcji...

I to właściwie tyle, pozostałe potrawy nie wzbudzały aż takiego (kociego) entuzjazmu, talerzyk zrzucony ze stołu wraz z całą resztą obrusa okazał się nad wyraz trwały, choć nie betonowy....
A...zaraz, zaraz, był jeszcze tzw. śmigus dyngus - czyli najpier ja oblałam TZa i Tatę, który u nas nocował, a wtedy ojciec złapał butelkę wody mineralnej ze stołu i pogonił, najpierw mnie do kuchni, więc kotom przeszedł apetyt na śniadanie na następne pół godziny, a potem TZa do sypialni, pościg zakończył się tym, że Budyń utknął na ściance między kibelkiem a łazienką, a jak go zdejmowałam, zostawił mi śliczne szramy na dekolcie i teraz muszę zasuwać w golfie. Podejrzewam zmowę taty i TZa...

