Jasny gwint i znowu nowy kot - oczywiście domowy, młody, wyrzucony białasek.
Ludzie myslą, że najlepiej to wywalić na wsi i spokój, myszy są to się pewnie wyżywi.
Widziałam go już wczoraj, jak był pod płotem przy przystanku, a potem wskoczył do autobusu, którym przyjechałam do pracy, ale kierowca go wyrzucił. Nie mogłam przestać o nim myśleć, bo przez wieś jest bardzo ruchliwa trasa Wrocław-Wałbrzych. Rano rozglądałam się za nim przy ulicy, ale go nie było. Dopiero potem okazało się, że był pod naszą szkołą razem z dzikunkami, które dokarmiamy. Koleżanki mówiły, że był tak wygłodzony, że jak rzucił się na jedzenie to nie mógł przestać jeść. I pcha się do wszystkich budynków, jak ktoś tylko otwiera drzwi jakieś to on od razu próbuje wejść. Widać, że nie radzi sobie na dworze. Zaczęłysmy z alessandrą kombinować i od wtorku znalazłyśmy mu tymczas u naszej wetki. Ale do wtorku nie było dla niego nigdzie miejsca i zdecydowałam się, że wezmęgo do siebie do klatki. Może mnie nie zabiją w domu - 7 kot. TŻ już przy małej czarnej powiedział, że jak spróbuje następnego przywlec to się wyprowadza. Zabije mnie jak nic

A rodzinka to chyba mnie zlinczuje, bo u nas teraz krach finasowy jest, a ja nowego kota przynoszę.
Załamka, ale nie mogłam go zostawić, no nie mogłam
