Już nie będę.

[Nie chcę by do listy moich dewiacji dołączono jeszcze masochizm.

]
Goldie mnie nie kocha.

Tzn. wcześniej też nie pałała jakimś wielkim uczuciem [aż dziwne, jak na boguszka], ale teraz patrzy na mnie tymi wielkimi złotymi oczami, jakby chciała powiedzieć: `mnie tu przecież w ogóle nie ma`.
Wczoraj bezpardonowo obejrzałam paszcze pozostałych nówek. Leto - oki. Aby-Baby - niestety, nie oki. Sofijka - jak-cię-mogę. Z racji tego, że Leto wykichuje od czasu do czasu COŚ, Aby-Baby ma lekki wysięk z nosa i stan zapalny w buzi, a Sofijka pokasłuje, to po konsultacji mają zapodany antybiotyk doustnie. W związku z tym, Leto już mi pokazał, co myśli o syropkach.

[Potem oczywiście było totalne przytulanie i wystawianie brzucha i udeptywanie kolan, ale co się kleiłam od rozbryzgów syropku to moje.

] Aby-Baby jest następna w kolejce do remontu paszczy; tym bardziej, że ma `coś` dziwnego na dziąsłach - albo jest to obrzęk od plazmocytarnego, albo coś gorszego [cały czas ma lekko wysunięty języczek].
Pita po usunięciu zębów wraca do normy. Już podskakuje swoim zwyczajem, kiedy ociera mi się o nogi.
Wczoraj wieczorem [a właściwie do późnej nocy] czyściłam uszy. Po zapodanym Advocat`cie trzeba było pomóc niektórym kotom w doczyszczeniu ich. Sagala też dobitnie pokazała mi, co myśli na temat gmerania różnymi rzeczami w jej uszach.
Martwi mnie Habibi. Nie rośnie. Biorąc ją miałam przekonanie, że nie będzie żyła długo. Po tych miesiącach, gdzie nic się nie działo, mała właściwie nie chorowała, zachowuje się też normalnie, jak każdy kociak [no, może jest bardziej namolna - o ile to w ogóle możliwe], jakoś nabrałam przekonania, że będzie ze mną, jak każdy normalny kot. Teraz zaczynam się martwić... i znowu uświadomiłam sobie, że to przecież kociak z wadą wrodzoną, że nie wiadomo, co jeszcze w niej siedzi...