chciałam napisać świetną notkę. Jakąś taką dla odmiany zabawną, żeby tylko smutnych wieści nie przekazywać. I guzik, albo jeszcze gorzej Bury Ancymon! Z notki nici u nas nuda.
Wracam do domu i wita mnie całe stało. Mała Di przynosi zabaweczkę w mordce, tasiemka od myszki smętnie dynda na podłodze w rytm radosnego psiego pląsania, Lalunia ma coś z łapką ale kuśtykając podbiega, Pampa jak zwykle kamufluje się za człowiekiem wyginając śmiało ciało. Między nimi plącze się takie bure coś, co rozmiarowo wcale nie jest dużo mniejsze. Ja idę do pokoju obok mnie Mała Di z myszką i oczywiście Ancy prowadzący do miski. Wzdycham, podnoszę, całuję. 6 kilo nieźle czuć. Szukam spodni na wyjazd, patrzę a Ancy wielce zainteresowany przygląda się co robię, widzę wielkie kocie oczy. Wzdycham, podnoszę ustawiam na półce szafy. Ancy zagrzebany w ciuchy wygląda jak sówka (no dobra wielkie sowisko, puchacz domniemany niemalże), wielce zadowolony rozwala się i leży obserwując świat. Wyciągnięcie ręki w Jego stronę kończy się zniknięciem kota w ubraniach. Czuję się jak Copperfield "Kot zniknął, On naprawdę zniknął!", a wszystko na jedno jedyne wyciągnięcie dłoni. Pełen szpan. Wychodzę z pokoju i trochę mnie nie ma. Naglę słyszę łup! No tak po co być w pustym pokoju jak można być w nie pustym.
A przed snem jeszcze mruczanki. Oczywiście jak zawsze są ciche, to jak Go wczoraj ścisnęłam, jak Go przytuliłam... to mruczał tak głośno, że Go chyba cały dom słyszał. Ze spania, czy raczej zasypiania nici.
I wiecie co? Żalę się, że mam kota wariata, w sumie to się żalę, że mam kota i to młodego kota, i słyszę "no jak tak się żalisz to może Go oddasz?". Normalnie aż mnie zatkało, zapowietrzyło, oburzyło i nabzdyczona powiedziałam "To jest mój kot i będę na Niego narzekać, ale Go nie oddam bo Go kocham". Pffff brak zrozumienia wszędzie!