» Pon lis 16, 2009 6:55
Re: Kotki z opuszczonej Stoczni w Gdyni umrą z głodu i chorób?:(
(...) ale martwi mnie jeden fakt- miasto nie zaoferowało wolontariuszy? przecież można by było zatrudnić bezrobotnych. albo ustalić pensje dla marleny, kingi, agnieszki, łukasza. oni nie mogą wiecznie kosztem swojego prywatnego życia walczyć w tej stoczni w osamotnieniu. (...)
trzeba by było jeszcze uregulować problem transportu i ludzi do wyłapywania zwierząt.
Tak sobie czytam i zaczynam mieć wątpliwości. Idea ratowania kotów jest świetna. Ale powoli zaczynam mieć poczucie chaosu i lekkiej schzofrenii, a zacytowane przeze mnie wyimki świadczą w najlepszym razie o niezrozumieniu idei wolontariatu i kompletnej nieznajomości Ustawy o Wolontariacie. W największym skrócie: wolontariusz to osoba, która nieodpłatnie poświęca swój czas, umiejętności, zaintaresowania na wykonywanie pewnej pracy. I wtedy nie mówi się o prywatnym życiu (to sprawa wolontariusza). Jeżeli żąda się za tę pracę gratyfikacji - to przestaje to być wolontariat. Miasto zaś wolontariuszy nie ma, bo nie jest Organizacją Pożytku Publicznego (zakładam, że PKDT jest). W związku z tym PKDT powinno w ramach środków zebranych (np. z 1% lub innych funduszy uzbieranych w ramach działalności statutowej )ubezpieczyć swoich wolontariuszy. Ponadto z tych samych funduszy PKDT powinno swoim wolontariuszom zwrócić koszty dojazdu "do" i "z" miejsca wykonywania pracy. Tak reguluje to ustawa. O ile zdążyłem się zorientować, PKDT prowadzi zbiórkę karmy i pieniędzy na koty w Stoczni. Z tych pieniędzy można zrefundować transport itp. potrzebne wydatki. Trzeba to tylko bardzo precyzyjnie rozliczyć (żeby nie było, że pieniądze zostały zmalwersowane).