Dzisiaj znowu było pogotowie. Kroplówki, leki - narazie jest lepiej, ale na jak długo? Do tego p. Danusia jest już psychicznie w głębokim dole, bo sytuacja wydaje się być bez wyjścia.

Sama nie wiem, co dalej robić. Ciągle ktoś załatwia szpital, ale przecież jak nie będzie zapewnionej opieki nad kotami to p. Danusia do szpitala nie pójdzie.
Kocurek bez ogona ciągle na dworzu - ze złapaniem nie byłoby żadnego problemu, tylko co dalej? Założyłam wątek o kocurku do wzięcia, też przez panią Danusię wypatrzonego (teraz przebywa u znajomej - Pimpuś w moim podpisie) i nic. Kot piękny, młody, zdrowy, wysterylizowany - i ani jednego telefonu, nikt się nim nie zainteresował.

Kilka osób udziela się na wątku, podnosi go, ale niestety nikt kocurka nie chce. Na szczęście inny kocurek też ewidentnie domowy, wyrzucony w okolicy, gdzie karmi p. Danusia, został przygarnięty przez Koci Świat i już znalazł domek.
Koteria zajmuje się sterylizacją kotów bezdomnych, a te u p. Danusi nie są już bezdomne. Były zabrane jako kociaki dwu-, trzymiesięczne - teraz dorosły, ale chętnych do adopcji nie ma. Na szczęście jeszcze tylko chyba Perełka nie jest wysterylizowana.
A co jest potrzebne? Karma, karma i jeszcze raz karma. Zawsze jej brakuje. W domu jest 9 kotów, na dworzu kilkadziesiąt - raz 60, 70 - czasem 90. Poza tym każda pomoc w postaci jedzenia dla p. Danusi. Ona się nie przyznaje, ale naprawdę ciągle nie dojada, zawsze ważniejsze są koty. Wszelkie środki czystości - pani Danusia codziennie myje podłogę w całym mieszkaniu, myje wszystkie kuwety (z braku funduszy żwirku nie używa), zmywa miski dla kotów z piwnic (codziennie mają wymieniane miski na karmę mokrą i wodę). Płyny myjące znikają błyskawicznie.
I jeszcze jedno - to nie jest nawiedzona karmicielka, która dokarmia koty i na tym jej rola się kończy. Zawsze robiła to z głową. Wyłapywała kotki, sterylizowała je (czy to przez stowarzyszenie czy na talony z gminy), leczyła, kiedy było to konieczne. Tam, gdzie się kotek nie udało wyłapać podawała środki antykoncepcyjne. Młode kociaki osierocone lub porzucone przez matki zabierała do domu, leczyła i wydawała do adopcji. Niestety, nie zawsze się udawało, kilka zostało już u niej na zawsze. Wszystkie koty w domu p. Danusi były wzięte na tymczas z zamiarem znalezienia dobrego domu - zostawione na zewnątrz na pewno by nie przeżyły. Czasem w wyłapywaniu kotów pomagały fundacje, ale tam też przeważnie kotów więcej niż miejsca.
Właściwie to p. Danusia powinna już przestać dokarmiać koty piwniczne, bo nie ma na to ani zdrowia ani siły. Tylko co z tymi nieszczęsnymi zwierzętami? Nie ma chętnych na przejęcie karmienia, więc chociaż z wielkim trudem, pomimo pogotowia co parę dni, kroplówek, leków - p. Danusia codziennie idzie karmić swoje koty, bo po prostu one umrą bez jej pomocy. I kółko się zamyka. Jak to rozwiązać? Bo ja nie wiem.
