Od wczoraj mam urlop. Zbieram siły.
Byłam w związku z tym wczoraj u Mamuśki. To był wielki dzień dla Cykorki. Pierwszy raz wylądowała na kolanach Mamuśki! Odbyło się to całkiem bez kocich nerwów czy wielkiej paniki. Panna nauczyła się już, że ja ją tak notorycznie wyciągam z kociego domku za pupinę i sadzam sobie na kolanach. Doszłyśmy do tego, że Cykorka tuż po wyjęciu jej z kociego domku, niesiona na rękach do fotela już zaczynała mruczeć

A wczoraj panna pozwoliła na to samo Mamuśce (którą notorycznie klepała z liścia po ręce przy każdej okazji

Obie panie przełamały lody

Mamuś cała szczęśliwa, bo Cykorka nie dość, że nie chciała uciekać, nie dość że zaczęła szybko mruczeć i nie dość, że zaczeła się miziać pysiem o dłoń, to na dodatek tak się ułożyła, żeby sobie na Mamuśke popatrzeć dokładnie

Słodki to był widok. I nie ukrywam, mi się mokro pod powiekami zrobiło, że nasza Cykorka tak bardzo się zmieniła i tak bardzo potrzebuje takich drobnych czułości...
Hopeńkowe oczko znowu zaczerwienione
Pysio przy mnie udaje dzikusa. Ucieka, nie daje się dotknąć. Wystarczy, że sobie pójdę i chłopak mizia się sępiąc o jakieś przysmaczki. Chyba zapamiętał mnie sobie z akcji podawania interferonu do pysia

Najgorsze, że w sobote znowu stresik bo musimy zbadać Pysia u p. doktor, żeby zobaczyć czy ta odporność to taki kryzys jednorazowy, czy coś się dalej zaczyna dziać...
Lilunia i Buranio przespali moją wizytę
