Dziękuję.
Bardzo, bardzo brakuje mi Amiego. Wciąż mam wrażenie, jak słyszę hałas z pokoju, że to on wyszedł z budy. I dobija mnie myśl, że mógł tak drastycznie zareagować na podane mu leki

A tymczasem życie toczy się dalej.
Wczoraj świętowaliśmy sukces programu oswajania - Hipolit, po półrocznej izolacji, spędził prawie sześć godzin swobodnie chodząc po mieszkaniu, bez zatargów z resztą towarzystwa. Wygląda na to, ze praktyka polegająca na wypuszczaniu go "na pokoje" i zamykaniu, gdy tylko zacznie brać się do bitki, okazała się skuteczna - reszta kociastych przyzwyczaiła się do niego, a on sam wie już, że nie warto wdawać się w zwadę.
Niezłe osiągnięcie jak na dzikiego pięciolatka z działek.
Przy okazji - wyniki ma dobre, futro błyszczące, wet, co go prowadzi (Hipolit ma PNN) ocenił jego stan jako "kwitnący".
Dziś z kolei Mecenas wylądował na klinikach. Miałam już od dwu tygodni umówiony zabieg czyszczenia paszczy. Mecenas ma plazmocytarne zapalenie dziąseł i doszło już do takiego etapu, że pomocne mogło być tylko całkowite usunięcie zębów. Bałam się, że mama z nim nie pójdzie, z różnych powodów, z których najistotniejszym było to, że weci nic nie pomogli Amiemu, ale jednak mama poszła. Za to wróciła w stanie kompletnej histerii, że kota "tak boli" i że gdybym jej nie powtarzała wciąż, że tylko to może mu pomóc na te buraczkowoczerwone łuki gardła i kalafiorowate narośle w pysku, to ona by nigdy nie pozwoliła na "tak zbrodniczy zabieg".
Na razie Mecenas burczy, krążąc po domu, niezadowolony i skacowany. Jutro pewnie będzie już w pełni trzeźwy, a za kilka dni zobaczymy, jak się gardło oczyści. Jest też szansa, że skończą się jego ciągłe katarki...