Byłyśmy w niedzielę na łapance. Jeden kocur i jeszcze jedna najprawdopodobniej wysterylizowana kotka.
Pożytek z tego tylko taki, że kotki będą miały przycięte uszy. Kotkę z soboty już wypuściłam.
Na razie przerwa w łapaniu, bo nie ma miejsc w lecznicach.
Pomyślałam o tym, żeby pożyczyć paniom z bazarku klatkę łapkę i żeby zaczęły ją codziennie wystawiać i karmić w niej koty, czyli też najstarszą mamusię. Koteczka po stracie dzieci zajmuje się teraz bardzo swoim starszym synkiem, tym pingwinkiem sześciomiesięcznym, a więc w okolicach kwiaciarni jest. Może przyzwyczajenie do klatki pomoże ją złapać?
W niedzielę mamusię widziałyśmy; i ona i młoda szara kotka powyjadały kawałeczki ze ścieżek w klatkach, ale dalej nie poszły za krok. Na dodatek na skutek utrudniania życia pani Ryszardzie karmicielce koty są karmione o różnych porach, jak się da. A więc się gremialnie nie stawiają. Nie widziałyśmy ani w sobotę, ani w niedzielę mamusi krówki.