Aż strach pisać

Wczoraj rano, koty zjadły spokojnie śniadanko (wg relacji Justyna) i rozprzestrzeniły się, rozpełzły po różnych ulubionych miejscach. Putita jak zwykle do mnie, na swoją poduszeczkę. W końcu wstałam i ja. Podałam żarłokom małe kąski na drugie śniadanko.
Nagle Putita zerwała się jak oparzona, wskoczyła na moje biurko, ale jakoś dziwnie, usiłowała wskoczyć na sekreterę, ale to już się nie udało. Zaczęła krzyczeć (bo Puti w takich przypadkach nie miauczy, ona krzyczy) i zauważyłam, że ma kłopoty z tylnymi łapkami. Przeraziłam się, zwłaszcza w kontekście tego wylewu u Fafułki.
Wzięłam koteńkę, położyłam na łóżku, wymasowałam, a ona biedulka miała coś jak oczopląs. Uspokoiła się, ale była jakaś "nieswoja". CC była od 14, postanowiłam pczekać i pojechać do niej. Puti miała również dziwną "gulę" powyżej uda. Tak więc miałam nadzieję, że to ropień, a nie jakieś objawy neurologiczne. I fakt, ropień jak się okazało, który pękł do wewnątrz. Kamień z serca. Wróciłyśmy do domu i po godzinie zaczęły się chlustające wymioty. Znowu do weta, prawdopodobnie reakcja na antybiotyk, uff.
Dzisiaj wymiotów nie ma, śniadanko zjedzone (wymęczone takie, wymemłane ale zawsze) musiałam siedzieć obok i głaskać i namawiać, antybiotyk podany. Spokój. W ramach praw szczególnych przy dochodzeniu do zdrowia Putita zajęła moją poduszkę

Ale biedna jest, obolała, kilka dni musi potrwać leczenie.