Zmiana tematu na chwilę
Wczoraj był u mnie chłopak z dziewczyną, zainteresowani adopcją kociaka.
Mają 2 miesięczne kocię, szukają dla niego drugiego do towarzystwa.
Niby wszystko ok, ale... jak przyjechali okazało się, że się "znamy" z poczekalni u weta.
W ciągu ostatnich kilku tygodni zakończyły u nich życie (w sposób tragiczny) co najmniej dwa kocięta. Jeden maluch oprócz wielu innych chorób ( katar, użądlenie przez osę i drobne urazy mechaniczne) wpadł za kaloryfer i złamał łapkę - było operowany - krótko po tym spadł z parapetu i cytuję: "
śruba z łapki przebiła mu płuco, kot nie przeżył". Dodam , że razem z Dominikanną widziałyśmy jak bezdusznie chłopak traktował tego biednego ledwie żywego kociaka w poczekalni u weta: kociak nie miał siły nawet głowy prosto utrzymać, a on go jak pluszaka stawiał na podłodze, kazał mu chodzić, miętolił go w łapskach. Nie słuchał w ogóle co do niego mówimy, dopiero jego dziewczyna zabrała mu kociaka i schowała do klatki.
Dlaczego uśpili drugiego kociaka mam nadzieję dowiedzieć się od weta.
Podejrzewam, że przy ich pomocy kociaki w taki lub inny sposób tracą życie. Oni bardzo chętnie opowiadają z jakim poświęceniem ratowali te maluchy.
Dzwonią z komórki: 51.-...-654 ( Cały numer podam na pw )
Na pewno będą szukać kociaka, przypuszczam że ten który u nich jest także długo nie pożyje
Obym nie miała racji.....