Jako pierwsza pojawiła się Ksika. Tzn. syn podniósł z lewego pasa szosy gdańskiej „coś” co samochody omijały, on zatrzymał się przeniósł na pobocze, ale małe „coś” zaczęło z powrotem pełznąć na jezdnię. Wrzucił więc do auta i pojechał na weekend do znajomych. W niedzielę przywiózł toto do domu. Dom całkiem bez zwierząt, nie znający życia z kotem. TŻ ze złymi wspomnieniami z dzieciństwa z kotami, a to małe na dobrą sprawę nie potrafiło jeszcze samo jeść. Jakiś czas trwało zanim zdecydowaliśmy, że to jest NASZ kot. Wyglądało toto tak:

(teraz Ksika ma 7 lat)
Przez dwa i pół roku żyliśmy kochając i ucząc się kota, a kot odwzajemniał nasze uczucia na swoich zasadach. Była cały czas dzikowata. Nawet przyjście dwóch malutkich burasiątek nie zmieniło jej zachowania. Przegapiła moment kiedy bure dorosły, została przez nie zdominowana (właściwie przez Lolkę, bo Pepek jest kotem chodzącym swoimi drogami, mającym wszystkich w nosie). Została boidoopką. Żartuję, że nawet przestraszyłaby się swojego odbicia w lustrze. Wyrosła na piękną koteczkę
Następne były koty bure Lolka i Pepek.

Pojawiły się w domu za sprawą spisku moich dzieciaków jako 6 tyg. maleństwa (wtedy oczywiście nie wiedziałam, że kocięta są zdecydowanie za małe na odłączenie od matki). Wyrosły na piękne osobniki (Pepek w wielu 1,5 roku bardzo ciężko chorował, do tej pory nie wiadomo na co, diagnozy nie postawił nawet prof. Lechowski, ale udało mu się ustawić leki, które przyniosły poprawę i w efekcie wyzdrowienie). Ale trafiły się kolejne futra co to nie łakną bezpośredniego kontaktu z człowiekiem, poocierają się o nogi, dadzą łebek do wygłaskania i wystarczy. (bure mają 4 i pół roku)
A ja mając trzy koty w domu marzyłam o nakolankowym, chociaż jednym kocie.
Dopiero Gucio. Gucio przyszedł do nas w marcu 2007 r. i postanowił z nami zamieszkać. Był poraniony, chudy jak przecinek z wielką kocurzą głową i oczami pełnymi uczucia. Takiej przyjaźni się nie odrzuca.

(wiek Gucia nie jest znany - młody nie jest, może mieć 7 jak i 10 lat)
W międzyczasie pojawiły się kolejne tymczasy - miot zaduszkowych kociąt, wzięty z Boliłapki Rudy dla którego rzuciłam palenie i inne. Dla wszystkich szczęśliwie znajdowały się dobre domy.
Kolejnym tymczasem była Gałka (po sławetnym porozmawianiu ze swoim sumieniem).

Gałeczka to prawie nie widząca jednooczka, zabiedzona do granic możliwości (9 letnia ważyła w momencie zabrania jej od baby z Pragi niewiele ponad kilogram). Przeżyła operację, u mnie miała czekać na nowy dom. Stało się inaczej – pokochaliśmy tę ślepinkę tak mało uciążliwą, a tak potrafiącą odpowiedzieć na nasze zainteresowanie. Mogła u nas zostać jedynie dlatego, że to mądra kocina, zdająca sobie sprawę z własnych ograniczeń – mieszkamy w domu z dużym ogrodem i jasnym jest, że na kota niewidzącego na dworze czyha wiele niebezpieczeństw, czasami trudnych do przewidzenia. Gałcia zdecydowała sama – po prostu nie wychodzi dalej niż na próg bądź schodek na tarasie. Dnie spędza na naszym łóżku, czasami wygrzewa się w plamie słońca na dywanie. To bardzo nie absorbujący koteczek. (podobno ma 10 lat)
W lutym tego roku telefon od TŻta. Syn kolegi z pracy podniósł z ulicy potrąconego kota, zawiózł do lecznicy, kot jest już po operacji (zdrutowanie złamanej szczęki, zeszycie powieki jednego oka), ale kota trzeba odebrać, lecznica nie ma szpitalika, u nich nie ma warunków na przetrzymanie kota. I tak trafił do nas Zawada. Wątek Zawady

Wiele razem przeszliśmy, miał go przygarnąć jego wybawiciel po wyleczeniu, ale stało się inaczej. Ten kot nie ma wad. Drugi (po Guciu) kot nakolankowy, grzeczny, miły, spokojny, kochany i kochający. Teraz nawet gdyby Piotr go chciał to bym go nie oddała.
(wiek Zawady również nie jest znany - jest dość młodym kotem 2-3 letnim)
Jako siódma egzystuje Józia koteczka, którą na osiedlu znalazła (wraz z siostrą Józi) moja córka i która mieszka z córką, ale aktualnie na czas urlopu i remontu w jej mieszkaniu jest u nas na przechowaniu.

Aktualne zdjęcia i wieści niebawem
