A teraz będzie długa i dziwna historia... Nie będzie mnie na forum przez najbliższe dwa dni, bo jutro jedziemy z kotami do Katowic, a w piątek pracuję do późna, więc zostawiam nieco lektury...
Wczoraj jadąc do szkoły, na obrzeżach Cieszyna przy przystanku widzieliśmy małego kotka, jak biegał blisko ulicy, nie było jak się zatrzymać, bo straszny ruch, poza tym - trochę rozsądku, nie każdy kot na ulicy potrzebuje pomocy i nie możemy zbierać każdego kota, jakiego widzimy...
Dziś w mojej szkole odbywał się konkurs językowy, który co roku jesienią organizujemy z koleżanką, taki międzyszkolny. Są świetne nagrody, ciasto, cała oprawa, fajnie jest. Przychodzą uczniowie z opiekunami, jest wesoło. No i przyszła koleżanka z innej szkoły i mówi: Anita, ratuj, musisz wziąć ode mnie kotka, wczoraj siedział na przystanku, głodny i zmarznięty...
Okazało się, że faktycznie to ten sam kotek, którego my widzieliśmy, na tym właśnie przystanku, a koleżanka go zobaczyła, idąc na autobus - spóźniona, bo zacięły się jej drzwi! Siedział i czekał. Zabrała go, nakarmiła i niestety nic więcej nie mogła zrobić, bo wynajmuje mieszkanie, a właścicielka 'się nie zgadza' i kazała natychmiast kota się pozbyć. Kocina jakoś przetrwała noc na podwórku, no a potem był konkurs w naszej szkole i...
W kazdym razie, koteczka jest u nas. To absolutne cudo, maleńkie, góra 2 - miesięczne, szylkretka z białymi łapkami. Mruczy, ugniata i jest okropnie głodna.
Fotki będą, w weekend może. Tymczasem szukamy wirtualnego opiekuna...
Jutro kciuki za kontrolę Srebrnego i badania Lili proszę!
PS. Tomek nazwał szylkretkę Klementynka.
Okazało się też, że koteczka siedziała długo na tym przystanku i prosiła o pomoc, mieszkańcy okoliczni ją widzieli...

Nikt nie pomógł...