Hanka miala kryzysik. Jelitkowy. Jelitka postanowily nie pracowac. Uznaly, ze mozna sie nieco porazic. Obrazic. Czy co tam kto chce. Do tego sie zapalily i urzadzily huczna impreze dla e coli.
Wygladalo srednio. Zadalismy trudne pytanie. Wet powiedziala, ze restartujemy sucz. Dieta, leki i duzo spokoju. Zaczelismy juz w gabinecie, nie przeszkadzajac jej, kiedy sprowokowana recznie wetem klapnela kupa o posadzke. Do kompletu siknela malowniczo i uznala wizyte za odbyta.
Od niedzieli pozwalamy sobie na maciupkie drgniecia optymizmu tudziez nadziei. Pruchno cala niedziele spokojnie spalo. Nie wierzga, nie dyszy, nie trzesie sie i nie wyglada umierajaco. Na razie.
Sucz w gabinecie wionela aromatem moczu. Wet zbladla, ze nerki nie halo. Bo jak nerki, tosmy w glebokiej dupie wtedy som. Szczegolowe obwachanie suczy zdradzilo, ze ....
ktos na nia naszczal. Nie powiem, kto mi na mysl przyszedl, ale jak dorwe te bialo - czarna dupe....
Krew i tak na biochemie damy. Na wszelki zas.
Mamutowi chetnie zbadam cokolwiek, jesli tylko przestanie po tym szczac.
Nerki i pecherz w porzadku.