Już (dopiero?) jesteśmy w domu.
Kociczka była bardzo, bardzo spokojna - prawie jakby jej nie było. Ani nie miauczała, ani się nie szarpała, ani nie zrobiła niespodzianki.

Miałam generalnie trochę przygód, dzięki pani z informacji, która miała totalnie inne informacje od tych w internecie jechałam dłużej - i drożej. Zamiast pojechać z jedną przesiadką w Warszawie Konin-Lublin i być w Lublinie ok. 20, jechałam do Warszawy, do Lublina po 19 i dopiero teraz jestem w domu. Z Lublina do domu taksówką. 100zł.
Wypuściliśmy Oliwkę, najpierw zwiedziła łazienkę, teraz wyciera kurze w caluśkim domu. W końcu ktoś.
Jest zdenerwowana, zaniepokojona, krąży, ale w sumie nic dziwnego. Znowu siedzi na regale.

Nikt mnie nie uprzedził, że jest taka wielka

i ma brzucha po ciążach, ale to w sumie mały pikuś.
No i ta cholera jest ciężka! Ręka mi omdlewała.

Zastanawiałam się, jak TŻ będzie się zachowywać wobec kotki - ale póki co łazi za nią i się nią cieszy tak jak ja. Chcieliśmy zrobić zdjęcie - bardzo jej do twarzy z kłakami pajęczyn na wąsach - ale strzeliłoby fleszem, szkoda kota.