kolejna porcja kociego nieszczęścia wylądowała w moim domku

złapanie mamusi i ostatniego maluszka zajęło mi w porywach 5 minut

wystarczyło odrobinę jedzonka na końcu transporterka i oboje grzecznie weszli do środka. odczekałam moment żeby maluszek zajął się jedzeniem, a nie śledzeniem każdego mojego kroku i delikatnie zamknęłam transporterek

cwaniara ze mnie. nie mogłam uwierzyć, że tak sprytnie mi poszło.
kotka była bardzo spokojna. tuliła się do mojej ręki przez drzwiczki transporterka. w domu wpuściłam ją od razu do maluszków. moje panienki rezydentki urządziły pokaz syczenia i prychania, z którego mamuśka nie zrobiła sobie kompletnie nic. chwilkę później zapakowałam ją i maluszka z chorą łapką do transporterka i pojechałyśmy do vetki. mały dostał kolejny zastrzyk przeciwzapalny. niestety wygląda na to, że niewiele to pomoże. wg pani doktor to najprawdopodobniej uraz kręgosłupa albo jakie inne neurologiczne licho...

tak czy inaczej brzdąc jest przesłodki. mamusia na szczęście nie jest w ciąży. chyba nic mnie tak nie ucieszyło jak ta wiadomość. odpocznie chwilę po zmianie miejsca, maluszki się zadomowią i trafi pod nóż.
mam jeszcze jeden mały sukces na swoim koncie

jeden z malców w piątek jedzie do nowego domku. miejsce sprawdzone więc nie muszę obawiać się o jego los. oby z resztą poszło tak samo sprawnie.
nabrałam podejrzeń, że kocia mama była kiedyś kotkiem domowym. jest strasznie ufna i miziasta. pierwsze co zrobiła po wejściu do domu to wpakowała się na sofę i zasnęła snem sprawiedliwich. pochrapywała sobie przy tym słodko i caly czas ugniatywała łapkami oparcie. dawno nie widziałam tak słodkiej koteczki.
moja Nolcia i Bonia zamieniły się w żmije sykliwe

. Szczególnie Bonitka (ta mniejsza). Straszna z niej zazdrośnica, mam nadzieję że szybko zrozumie, że nikt i nic nie zagraża jej pozycji.