Teoretycznie, te wszystkie kociaki, poza Traszką,
mają już domki – trzeba jeszcze tylko wszystko sprawdzić,
czy faktycznie takie cudne, na jakie wyglądają – oby.
Mogłyby już jechać, ale kurcze…wlecze się to choróbsko.
Safi i Lexi mają się już Oki.
Znacznie urosły.
Są wyraźnie większe i potężniejsze od Brego i Ivi,
które choroba dopadła pierwsza.
Najmniejszy i najsłabszy jest Brego.
Naprawdę widać różnicę – jakby nie były bliźniakami
z tego samego miotu.
No i Brego znów się posypał.
Dwa dni jest dobrze i kryzys - i tak w koło.
Znów dostał kroplówkę i zastrzyki przeciwwymiotne.
Przysięgam – robię co mogę.
Dziś udało mi się w niego wmusić troszkę mleczka,
żeby chociaż rozgrzać ten jego brzuszek.
Daję mu też strzykawkę taką mieszankę energetyczną od weta,
ale i tak większość wypluwa.
Jest taki malutki, słabiutki

i przez to najcudowniejszy na świecie.
Widzę, że gdy Safi, Lexi i Taszka rozrabiają,
on chce się do nich przyłączyć i chwiejnie drepcze za nimi,
ale one są już dla niego za szybkie, za zwinne i za silne i…
chyba nie chcą się już z nim bawić…
wtedy siada w kąciku, podnosi łapkę, gdy przebiegają obok
w geście do chęci zabawy i….
zostaje sam.
Tak mi przykro na to patrzeć.
Biorę go wtedy i tulam, całuję i zachęcam do zabawy
ze sznureczkiem, ale szybciutko się męczy i zasypia.
I właśnie teraz śpi pod moją bluzką i chyba coś mi się śni,
bo ma tiki….
Dziś pytałam Łuksza, czy on z tego wyjdzie – bo jest taki słabiutki.
Powiedział, że oczywiście, bo Brego to jedyny kot na świecie,
który stopił lód na sercu Łuk. jeśli chodzi o koty
i jedyny, którego naprawdę lubi…
a gdy słyszę jak grzejąc go mówi: "no chodź do tatusia"
– serce mi mięknie…
Czy on z tego wyjdzie??
Tak się boję.............