Nie mogę powiedzieć, że wizyta u weta wypadła szczególnie pomyślnie.
No, może poza jednym faktem - Cinek został skutecznie wykastrowany i doszedł do siebie całkiem szybciutko. Samodzielnie zaliczył kuwetkę właściwie zaraz po przywiezieniu do domu.
Forty miał zrobiony duo-test. FeLV zdecydowanie ujemny, FIV niezdecydowanie dodatni. Urodzinowy Kot dostał wenflon na łapę, tak na wszelki wypadek. Enrobiofloks w tabletkach. Martwię się, bo jest chudy, blady [na ile można to przy czarnym kocie ocenić], ale wieczorem zjadł trochę mokrego. Smarka na potegę i ma zaropiałe oczy.
Ja też dostałam antybiotyk w tabletkach.
Wszystko przez Fifty. Też został zabrany, żeby za jednym transportem przetestować jeszcze i tego wiecznego posmarkańca. Niestety - procedura pobierania krwi zakończyła się totalnym fiaskiem. Nawet nie dał sobie łapy wygolić - nie ma nawet przystrzyżonego włoska. Na stole nie szło go opanować. Wnerwił się tak strasznie, że nawet, gdy już nie był trzymany, dorwał się do mojej dłoni. Mam mocno zgryziony palec i dłoń. Chyba nigdy tak nie klęłam przy obcych ludziach.

Boli - jak to po ugryzieniu kota - potwornie. Już mam gorączkę. Wzięłam leki, założyłam mokry opatrunek z antybiotyku i mam nadzieję, że nie rozłożę się do reszty.
To był przygnębiający dzień.