EwKo pisze:Jakieś syropki na stres?
mb (przerobiłą trudne dokocenie) poleca niejaki Stresnal... Feliway'a już próbowali? Krople Bacha? Dopieszczenie rezydenta, coby mu się w główce naprostowało, że wszystko OK?
Kurczę, no

edit: wątek mb
http://forum.miau.pl/viewtopic.php?t=81501&start=0 - dokocenie, o którym wspominam, dotyczyło Bisi, kotki z CK.
Cóż mogę poradzić
Syrop Stresnal (2 ml do pyszczka 2, 3 razy dziennie) lub krople Bacha - dla rezydentki - mogą pomóc, a na pewno nie zaszkodzą. Feliwaya nigdy nie stosowałam, więc nie wiem.
Z pewnością - dopieszczanie rezydentki.
Może jeszcze tochę izolowania jednej od drugiej (jeśli jest to technicznie wykonalne).
No i sądzę, na podstawie własnych doświadczeń "bisiowych", że dobrze jest (początkowo) kontrolować czy nadzorować, wręcz reżyserować kontakty kocio-kocie.
U nas problem był taki, że Bisia wszystkich biła (atakowała, jak velociraptor z "Parku Jurajskiego"

), a szczególnie nie znosiła Kasi i starała się dopadać ją przy każdej okazji, zwłaszcza, gdy Kasia akurat korzystała z kuwety. Awantury trwały z małymi przerwami prawie całą dobę, a ja chodziłam jak zombie, bo prawie wcale nie sypiałam, gdyż cały czas pilnowałam kotów, żeby się nie biły
W efekcie tego zachowania Bisi przez kilka tygodni musiałam organizować reszcie kotów możliwość bezpiecznego korzystania z kuwety, bo do łazienki, gdzie kuwety są na stałe, nikt poza mną i Bisią, nie odważał się wchodzić. Wyglądało to tak, że po obudzeniu się, zabierałam dwie kuwety z łazienki do pokoju i zamykałam rezydentki w pokoju, żeby Bisia tam nie wchodziła. Dziewczyny (czując się bezpiecznie i komfortowo) zaraz zabierały się do dzieła, a gdy już wszystkie zrobiły, co należało

, zabierałam kuwety z powrotem. W ciągu dnia stosowałam też pilnowanie danego delikwenta w łazience, żeby nikt mu nie przeszkadzał w czynnościach kuwetowych. Zamykanie go lub się z nim w łazience nie dawało efektu, bo wszyscy bali się zamkniętej łazienki.
Co do jedzenia i picia, to rozstawiałam miseczki po całym mieszkaniu, a w nocy - miseczkę z jedzeniem obok siebie, na kanapie. Dzięki temu, że Bisia, jako obiekt makroskopowy

, mogła przebywać tylko w jednym miejscu na raz

, zawsze było kilka miejsc, w których reszta kotów mogła spokojnie zjeść i napić się.
No i tak trzeba było przeżyć wiele miesięcy, ale opłaciło się - obecnie panuje u nas sielanka, że nie powiem "Złoty wiek": "lew" śpi obok "baranka" i panuje błogi spokój
Jednak podstawową sprawą w tak drastycznych sytuacjach jest, według mnie, cierpliwość i zaangażowanie się opiekunów.
Może zdarzają się przypadki "nieuleczalne", ale na pewno trzeba bardzo dużo czasu, aby to stwierdzić na 100%.