Domek przez telefon budził sporo wątpliwości, a na żywo okazał się nie do przyjęcia. W sprawie kota dzwoni gimnazjalista, kłamie - rodzice nie widzą w tym nic zdrożnego, bo przecież zgadzają się na kota. Chłopak jest przygotowany, musiał już rozmawiać z kociarzami, albo wyciąga wnioski czytając kocie fora. Rodzice podtrzymywali jego kłamstwa, a kiedy przywiozłam kota, to odkryli karty, sądząc chyba, ze skoro pokonałam 370 km., to oczywiste jest, że im kota zostawię. Chłopca, który dzwonił do mnie kilkanaście razy i któremu mimo kłamstw być może naprawdę zależało na kocie, o dziwo, nie zastałam. Dodam, że za każdym razem także w rozmowie z rodzicami padało pytanie, czy to na pewno nic nie kosztuje. Okazało się, że podjechałam pod rezydencję z basenem. Nie mieli nawet kuwety, choć przez telefon twierdzili, że mają i że są przygotowani na przyjazd kota. Prymitywni ludzie, żenująca sytuacja. Chyba w całym swoim życiu nie spotkałam takich ludzi, gdyby to był film, to powiedziałabym, że postacie są ostro przerysowane.
Nauczka dla mnie, należało zacząć od wizyty w Gorlicach. Skorzystał kocurek, który już nie jest w schronisku. Leczymy świerzb i szukamy wspaniałego domu.
Wiele osób odrzucam już po paru zdaniach, zresztą ten domek też skreśliłam, kiedy zadzwonił do mnie przed trzema tygodniami w sprawie innego kota. Ale staram się nie uprzedzać, rozmawiać, uświadamiać, uważam, że nawet w przeciętnym domu kot ze schroniska ma szansę na poprawę losu, ale nie w tym wypadku
