Dajemy radę
Dziś byłam u Meli 2 razy – druga posiadówka była dłuższa, z nastawieniem na towarzyszenie kociastej i ewentualne mizianki. Przyjęta zostałam życzliwie, dużo było różnych opowieści, głaski owszem – ale nie na okrągło, w międzyczasie zostało spożyte lekarstwo, a na koniec zostałam życzliwie osyczana. Serio mówię; to bylo takie „na dzisiaj koniec audiencji”

Wciąż nie mogę się nadziwić, jaka ona filigranowa – jej waga to 1/3 mniejszego z moich kotów...
Mam wrażenie, że Mela nie jest zestresowana – przychodzi się witać, plącze się przy mnie, była przez chwilę na kolanach – ale na pewno strasznie tęskni. Gdy stałam przy windzie, zza drzwi dobiegał okrutny lament.