bo może ktoś na to czeka:
Nie chodzi o to,
by człowiek miał kota,
tylko,
by kot miał człowieka.
F. Klimek
no i stało się...zapragnęliśmy też mieć swój wątek żeby móc dzielić z Wami swoje radości ale czasem również smutki, gdzie się poradzić ekspertów gdy panika, strach, obawy zaglądają do oczu... ale również gdy mija spokojnie kolejny dzień

chciałabym po kolei opowiedzieć Wam naszą historię...choć pewnie nie uda się w jeden wieczór...
moja historia zaczęła się chyba nietypowo.
Nasza (mieszkałam wtedy z moją Mamą i siostrami) pierwsza Kocia Miłość... Czarnulek był naszym spadkiem po starej cioci znoszącej do mieszkania dziesiątki (jak sądziłyśmy wtedy) zakichanych, zapchlonych cholernych (wybaczcie stare grzechy

gdy ciocia odeszła dokonałyśmy cudu rozdania po ludziach prawie wszystkich obecnych w cioci mieszkaniu kotów...prawie... bo został jeden, najbardziej dziki, wyobcowany...przerażony czarny kot...który nawet nie dał się złapać...
przez parę tygodni mieszkał zupełnie sam w opuszczonym mieszkaniu, gdzie przychodziła moja Mama aby sypnąć jedzenia...sprzątnąć kuwetę...
niestety mieszkanie miało zostać wkrótce wynajęte i nie było w nim miejsca na jakąś przybłędę.
niestety nikt nie chciał czarnego dzikusa, który pacał łapą przy każdej próbie zbliżenia ręki...
jako rozwiązanie tymczasowe czarny dzikus miał przyjść do nas do domu...do zatwardziałych psiar co na tak dziwnego zwierza jakim bywa KOT nawet spojrzeć nie chciały...
jak amen w pacierzu postanowione zostało, że jeśli czarna przybłęda nie znajdzie domu w przeciągu dwóch tygodni...zostanie uśpiona

nadszedł dzień gdy czarny zwierz przyjechał do domu pięciu bab (wliczając zazdrosną, rozpieszczoną dalmatynkę, która ani śniła dzielić uczucia dużych z jakimkolwiek innym gatunkiem a szczególnie KOTEM).
kot przyjechał i ... ku naszej uciesze znikł. jedynie nocne bytowanie w kuwetce i przy miseczkach wskazywało że jednak jeszcze żyje

czarny biedny kot siedział przez bity tydzień całymi dniami za kuchennymi szafkami... ale po tygodniu chyba stwierdził że staje się to troszkę monotonne i postanowił się troszkę oswoić z nowymi dużymi.
minął pierwszy tydzień a nowego właściciela ani widu ani słychu...bieda miała jeszcze tylko tydzień życia... jednak czasem nawet jeden tydzień potrafi odmienić człowiekowi życie...

po kolejnym tygodniu... zastanawiałyśmy się jak zdobyć się na uśpienie zdrowego, młodego zwierzęcia...

ani się spostrzegłyśmy a minęły miesiące a my, pilne uczennice, studiowałyśmy u Czarnego profesorka naukę miłości kota...naukę wymagającej przyjaźni... z czasem czując się poważnie zaszczycone delikatnym mrrrrrraaaauuuuu, spojrzeniem w oczy, podstawieniem bródki do drapania i uroczym barankowaniem na komendę "daj buziaczka"...
każdego roku Czarnulek uczył nas wyrozumiałości i cierpliwości, gdy przykrywał kupę w kuwecie czystym praniem, w ramach urażonej jakimś występkiem dużego robił siku do szafy winnego...
uczył nas jak zasłużyć sobie na przytulaski, buziaczki ale również jak cudownie jest być kochanym przez tak niezależne i w gruncie rzeczy dzikie stworzenie...
był naszym kochanym Doktorem Blackiem, jak pieszczotliwie mówiłyśmy...zawsze bezbłędnie wiedział gdy ktoś cierpiał, przychodząc się przytulać i grzać zbolałe miejsca...
niestety ostatnia lekcja naszego Czarnulka była dla nas tragedią i ogromnym wstrząsem... lekcja przemijania, konieczności pożegnania, oswajania z niebłagalną śmiercią...
Czarnulek, po pięknych ośmiu latach, odszedł od nas tuż przed ostatnią Wigilją, po gwałtownej i strasznej chorobie ... do dziś nie rozwikłanej

sobotnim zimowym rankiem, już bez nadziei że Czarnulek jeszcze doczeka kolejnego wiosennego słońca, pozwoliłyśmy Mu zasnąć godnie i bez bólu.
była to, obok uśpienia dwa lata wcześniej naszej starej ukochanej dalmatynki, najtrudniejsza decyzja w moim życiu i do dziś nie jestem w stanie sobie wybaczyć swojej bezradności

Czarnulek... choć w domu nie był pieszczochem, a co za tym idzie puchatym pupilkiem którego łatwo kochać... był naprawdę specjalny... był naszą PIERWSZĄ KOCIĄ MIŁOŚCIĄ której nie zapomina się nigdy...która obecna jest w naszych sercach na zawsze!
Czarnulku, kochamy Cię, a w naszych sercach jesteś wciąż żywy. Bądź syty, zdrowy i szczęśliwy na zielonych, słonecznych łąkach za Tęczowym Mostem. Kochamy, na zawsze!!!!





tak to właśnie zapraszamy Was do dalszego towarzyszenia i poznania reszty zwariowanej ferajny
