sabina skaza pisze: stany depresyjne w tych czasach miewa każda z nas i lepsze i gorsze dni, więc kompletnie mnie to nie nastawia jakoś negatywnie do beaty. sama często mam dość wszystkiego i gdyby nie moja kotka myszka, dla której wiem że żyć musiałam, pewnie niejeden raz w przeszłości zawinęłabym się z tego świata. żyjemy w paskudnych realiach i na depresję w mniejszym lub większym stopniu dużo osób zapada. a skoro beata czerpie siłę życia właśnie ze zwierząt- czemu jej tego bronić?
Sabina, zdaje się że jesteś jeszcze dość młodą osobą i mam wrażeniem, że nie widzisz różnicy pomiędzy chwilowym "mam dość" a regularną depresją, nie mającą żadnego związku z mniej lub bardziej paskudnymi realiami, którą można a nawet trzeba leczyć. Mam wrażenie, że pojęcie depresji jest zbyt często wykorzystywane do tłumaczenia rozmaitych zachowań.
Ale ja nie chcę zajmować się tutaj czyimiś prywatnymi sprawami.
Istotne dla mnie jest to, że zwierze nie jest rzeczą.
Nie jest plasterkiem na ranę, przytulanką na chandrę czy lekiem na depresję.
Zwierzę nie służy do rozwiązywania problemów, łagodzenia nastrojów czy poprawiania humoru.
Szalenie irytuje mnie nadużywanie wielkich słów o miłości do zwierząt, o wielkim sercu, o podłym świecie w którym tylko zwierzęta są czułe, wrażliwe, prawdziwe i takie tam egzaltowane farmazony.
Myślę, że w Bytomiu i okolicach - tak samo jak wszędzie - można znaleźć dziesiątki kotów potrzebujących pomocy. Na Śląsku są dziewczyny, które bardzo prężnie działają i mają takie same problemy z DT/DS jak wszyscy.
Czemu więc Beata nie mogłaby realizować się na własnym terenie, licząc przy okazji (mam nadzieję) na ewentualną pomoc w nieprzewidzianych wypadkach?