Uroczyście oświadczam, że
tym razem, wyjątkowo, to definitywnie NIE JEST WINA CHLORÓW, POTWORÓW ANI PSÓW.
Po prostu nie zapłaciłam rachunku (no dobra, kilku...

) i złe, niedobre, podłe ludzie zabrali mi
ynternet
Następnie głupie i nieodpowiedzialne ludzie pozbawili mnie największej radości życiowej w bieżącym roku
A na koniec denerwująco troskliwe ludzie zwalili mi na głowę kataklizm w trzech bardzo małych osobach
Po kolei: odnaleziony domek dla ostatniej larwy okazał się jednak zbyt piękny, by był realny. Zrezygnował. Kilka dni później znalazł się następny. Szczyla odwiozłam, umowa podpisana i w ogóle wszystko ok.
Życie było piękne!

Wiecie, jakie łatwe jest wychodzenie na spacer z 2 (słownie: dwoma) psami?

No banał. A w domu: nikt nie prowadzi wykopalisk w kocich kuwetach, nikt nie próbuje zagryźć rudego swetra w ramach beztroskiej zabawy, nikt - ekhem, to jest żaden pies - nie włazi na stół... ech, rozmarzyłam się znowu.
Bo po trzech dniach w raju zostałam brutalnie sprowadzona na ziemię. Gburek wrócił. Był ponoć fantastycznie grzeczny i miły. Niestety pani sobie nagle przypomniała, że w sumie to ona jednak często wyjeżdża (o czym nie było mowy podczas kilku rozmów ani przy wizycie

), a osoba, która jakoby zawsze jest w domu, niekoniecznie chce się zajmować dużym psem. Taka skrajna niedojrzałość. No i gnojek z powrotem u mnie.
Ale, ale - to wcale nie oznacza, że mam w domu znowu 10 futer.
Otóż przedwczoraj późnym wieczorem wybrałam się z kumplem na psi spacer. I co? I nie tylko musiał zobaczyć pod choinką małe kociaki
(no dobra, ja też je widziałam kilka dni wcześniej; i miałam cholerne wyrzuty sumienia, że nic z nimi nie zrobiłam
, nawet mi się sniły...), ale je jeszcze ZŁAPAŁ. No, do ciężkiej cholery, co niby miałam zrobić?
Siedzą w łazience. Trzy mniej więcej czterotygodniowe panienki. Strasznie małe są.
Oczywiście pchły (już wybite), oczywiście katar. Świerzba jakoś niet

. Jeden dzieciak zamiast oka ma wielki ropiejący wrzód. Nie do uratowania, jutro usuwamy.
Na szczęście dwie - oprócz jednooczki - żwawe i chyba w nienajgorszej formie. Same jedzą, piją; i gryzą

. Katar w wersji początkowej, leczymy.
Boję się dnia jutrzejszego
. Rok temu po stracie kociaka miałam totalne załamanie i od tamtej pory nie brałam takich maluchów. Teraz wyszło samo...
Nawiasem mówiąc - dzisiaj mija dokładnie rok od przyjazdu Chlorów nad morze

. Atrakcje rocznicowe mam w nadmiarze... Dwa burasy standardowo okupujące łazienkę zostały wyeksmitowane do pokoju, więc ciągle prychają i jęczą; wszystkie futra poddenerwowane zapachem nowych lokatorów; do tego wczoraj wypadło odrobaczanie całego obecnie 13-częściowego stada i jakoś wszędzie poszło bezboleśnie, tylko Bulwa się spienił, cztery razy wypluwał tabletkę, a na koniec przez cały wieczór nie dawał się dotknąć

. Dopiero dzisiaj rano trochę go obłaskawiłam: uprzejmie dał się przeprosić, potem nawet się zapomniał i strzelił kilka baranków.
Cukier żrą
Michałków nie żrą; ale zrzucają na podłogę psom, żeby mogły się poczęstować i upaprać mój ulubiony kocyk czekoladą
