Aaaaa, skoro już siedzę, to sobie popiszę
Rudy oszołom pozostał przez 3 dni pod wyłączną opieką TŻta.
"Tylko mi się chłopaki nie bijcie" - zapowiedziałam surowo.
"Ależ skąd!" - odpowiedzieli chórem.
Czujne me ucho wychwyciło w tym pewną fałszywą nutkę. Podejrzane błyski w obu parach oczu, również były niepokojące. No cóż, szykowała się niezła zadyma. Wyżeranie z talerzy, jakieś akcje odwetowe, łomatko! No ale niech sobie faceci radzą. Zebrałam manatki i poszłam na dworzec.
Rankiem dnia następnego telefon... Czekacie na horror, co?
Otóż nic bardziej mylnego...
Kilkucentymetrowa warstwa śniegu, którą nawiało na balkon, dostarczyła sporo radości obu partyzantom. Kit pierwszy raz miał okazję sobie pobrodzić po kolana, TŻ z dziką uciechą obserwował harce, ale zganiał kota z balkonu. Nie uwierzycie czemu!!! Bo kiciuś siada na śniegu i jeszcze sobie pupę przemrozi!!!
Mój TŻ i taka opiekuńczość względem "tego five_o_clocka"! No nie! Jestem zbudowana

.
Poza tym zdrajca Kit spał z TŻtem w łóżku, a potem wszedł w rolę kołnierza - leżał mu na szyi i MRUCZAŁ do ucha. MRUCZAŁ!!!

nie
Człowiek ruszy nogi za próg, a ten już się podlizuje. Fałszywiec jeden
Wróciłam, zostałam pogryziona (jak zwykle po wszelkich wyjazdach), a następnie zapędzona do kuwety

. Ponoć Bestia w ogóle nie raczyła posadzić kaktusa, dopiero mój powrót został w ten wątpliwy sposób uczczony. Czy ktoś spotkał się z takim zachowaniem kocim? Czy brak starszej kuwetkowej mógł wpłynąć na rudzielcową wstrzemięźliwość w pracach, hm, ogrodniczych? Czy też powinnam się zaniepokoić?